Z nocnej zabawy wracał o drugiej po południu
W całej gminie żyje tylko jedna osoba starsza od pana Jana.
W niedzielę 17 października Jan Krok z Rogowa obchodził setne urodziny. W tym dniu w rogowskim kościele odbyła się w jego intencji msza święta. Dwa dni później dostojnego jubilata odwiedziły władze gminy, przedstawiciele urzędu stanu cywilnego i rady sołeckiej Rogowa, by złożyć mu najserdeczniejsze życzenia.
Pan Jan urodził się w 1910 roku w miejscowości Zgłobień, w dzisiejszym województwie podkarpackim. Przeżył dwie wojny światowe, wojnę z bolszewikami, czasy komunizmu. Od 12 roku życia ciężko pracował u żydowskiego gospodarza, gdzie zajmował się końmi. W wieku 32 lat, w czasie II wojny światowej ożenił się z Bronisławą. Dwa lata później, w 1944 roku przyszedł na świat ich jedyny syn Kazimierz, u którego mieszka dziś w Rogowie. Po wojnie solenizant trafił do pracy w Rzeszowskim Przedsiębiorstwie Budowanym, które zajmowało się budową kanałów i dróg.
Żona poznana na zabawie
Mimo to stulatkowi niejeden młodszy mógłby pozazdrościć zdrowia i werwy. Nie potrzebuje okularów, porusza się samodzielnie i ma doskonałą pamięć do dawnych wydarzeń. – Człowiek sporo w swoim życiu przeszedł. Ciężko musiał się w życiu naharować, nieraz po kilkanaście godzin dziennie, jak to w gospodarstwie – przyznaje. Doskonale pamięta okoliczności w jakich spotkał swoją przyszłą żonę. – Poznałem ją trzy wioski dalej. Na potańcówce. Oj, zabawy wtedy były długie. Ludzie ciężko pracowali, to i jak przyszedł czas tańców, wszyscy bawili się do rana, a nawet dłużej. Czasem wracaliśmy z takiej zabawy i o drugiej po południu – opowiada z rozrzewnieniem stulatek. Razem z żoną wychował syna i trzy córki. Jedna z nich już zmarła. Doczekał się 8 wnuków i wnuczek oraz 12 prawnucząt. Żona zmarła 33 lata temu. Do 2002 roku mieszkał razem z córką w rodzinnym Zgłobieniu. Wtedy przeniósł się do Rogowa, do syna Kazimierza.
Procenty tak, ale tylko naturalne
Pan Jan zapytany o receptę na długie życie w dobrej formie wzrusza ramionami. Jak przyznaje, popalał papierosy. – Dopiero jak dostałem zapalenia płuc to rzuciłem – wyjaśnia. Czasem wypił coś mocniejszego. Ale tylko naturalnego. – Dziś już nie próbuje, bo chemii nie lubi – mruga okiem synowa Dorota. Być może tajemnica tkwi w diecie. W przypadku pana Jana oparta jest ona głównie na produktach nabiałowych, które kiedyś były o wiele bardziej dostępne niż mięso. – I tak ojcu zostało do dziś. Woli serki i jogurty niż szynkę – podkreśla jego synowa.
Artur Marcisz