Białe kitle na froncie
O fotograficznych zapędach ojców na porodówce i gigantycznych pensjach w służbie zdrowia opowiadają wodzisławskie pielęgniarki i położne, które 12 maja obchodzą swoje święto.
57-letnia Krystyna Bugiel z Wodzisławia przez 34 lata była położną w wodzisławskim szpitalu. Przyjęła na świat około 5 tysięcy dzieci. – Pracę zaczęłam 1 kwietnia, ale nie był to wcale prima aprilis, lecz ciężka praca – śmieje się. Jak wspomina, wtedy, w latach 70. ubiegłego wieku, wszystko było wielorazowego użytku. Począwszy od rękawiczek, igieł i strzykawek, na chustach gazowych wykorzystywanych podczas cesarskiego cięcia kończąc. Do dezynfekcji wykorzystywano wszechobecny lizol i chloraminę. – Skóra była nimi tak przesiąknięta, że po pracy wstyd było wyjść na miasto – wspomina. – Na wyjście miałam inną torebkę, inny portfel, a i tak czuć mnie było z kilometra.
Dałam się wmanewrować
Tętno płodu położne słuchały przykładając do brzucha matki metalowe, plastikowe, a nawet drewniane trąbki położnicze. Teraz używa się do tego kardiodokografu, popularnego KTG. Pępki noworodków wiązano bawełnianą tasiemką, sprawdzając co chwila, czy się nie rozwiązała. Nie było wtedy leków zapobiegających niekrzepliwości krwi, brakowało krwi do przetaczania. Jedna z położnic, po urodzeniu martwego dziecka dostała krwotoku. Ordynator, sobie tylko znanymi kanałami, dowiedział się, że mąż pacjentki jest wojskowym i ściągnął kilku żołnierzy, którzy oddali dla niej krew. Przeżyła.
Poprawiło się trochę w połowie lat 80., kiedy to wraz z darami z Zachodu zaczął napływać sprzęt jednorazowego użytku. Standardem stał się on jednak dopiero w latach 90. Teraz o takich brakach nie może być nawet mowy. Szpital wyposażony jest m.in. w respirator i stół do reanimacji noworodka. Jednak i kiedyś, i obecnie najważniejsze jest doświadczenie położnej i umiejętność wnikliwej obserwacji rodzącej. – Nieraz trzęsły mi się ręce, ale musiałam opanować emocje, wyeliminować zbędne ruchy, bo tu przecież decyduje się o ludzkim życiu – mówi pani Krystyna, która od dwóch lat jest już na emeryturze. Jednego tylko nie może sobie wybaczyć, że dała się wmanewrować w obowiązujące dawniej przepisy, zabraniające matce dotykania dziecka tuż po jego narodzinach, „bo go zainfekuje”. – Teraz, pierwsze co robimy, to kładziemy malucha na brzuchu mamy.
Ale mimo że w pracy położnej nie brakowało sytuacji podbramkowych, nie zamieniłaby jej na żadną inną. – To niesamowite przeżycie brać czynny udział w narodzinach nowego człowieka – zamyśla się pani Krystyna. – A potem patrzeć jak dziecko się rozwija i wraz z matką pozdrawia, spotykając mnie na ulicy.
Fotograf spacyfikowany
Pani Krystyna, zapewne jak wiele położnych, o swojej pracy mogłaby napisać książkę. Osobny rozdział z pewnością zajęłyby porody rodzinne, a właściwie tatusiowie asystujący przy narodzinach. Podobno można ich podzielić na trzy grupy: tych, którzy czują się w obowiązku być przy porodzie, niezdecydowanych, których o to poprosiły żony i ciekawskich „jak to będzie”. Położne nieraz musiały cucić twardzieli, którzy już na początku porodu zaliczyli posadzkę. Ale to nie ci doprowadzają je do szewskiej pasji. Jest jeszcze jedna grupa przyszłych tatusiów – fotografowie-amatorzy, którzy namiętnie pstrykają zdjęcia podczas porodu. Jeden z nich przytargał nawet na salę stojak, na którym ustawił aparat fotograficzny. Jak nietrudno się domyślić, został błyskawicznie spacyfikowany.
Bez happy endu
Pielęgniarki i położne pracują na pierwszej linii frontu. Często to one jako pierwsze muszą błyskawicznie reagować, kiedy z pacjentem dzieje się coś niedobrego. Irena Sosna, pielęgniarka z 35-letnim stażem, obecnie zastępca pielęgniarki oddziałowej na oddziale wewnętrznym szpitala w Wodzisławiu, wspomina jedną z najtrudniejszych chwil w swoim życiu. – U pacjenta nastąpiło zatrzymanie krążenia. Lekarz był akurat zajęty na Izbie Przyjęć i na początku musiałam radzić sobie sama. Na szczęście u chorego udało się przywrócić akcję serca.
Ale nie zawsze zdarzają się sytuacje z happy endem. – Kiedy umiera człowiek, obojętnie, stary czy młody, nigdy nie da się wobec tego przejść obojętnie – mówi pani Irena. – Nawet po tylu latach pracy, nie można tego brać na zimno. Ale ciągle musimy pracować nad swoimi emocjami, w przeciwnym wypadku nie mogłybyśmy wykonywać tego zawodu.
Kobiety w białych kitlach nie mają z nami, pacjentami, łatwego życia. Są oczywiście tacy, którzy wychodząc ze szpitala podziękują im za opiekę, ale zdarzają się osoby, które wyzywają je od najgorszych, a na odchodnym nie potrafią nawet powiedzieć „do widzenia”. A w dodatku myślą, że pielęgniarki i położne zarabiają krocie, i tylko nie wiadomo, o co ciągle walczą, budując białe miasteczka, czy okupując sejmowe ławy. Zapytaliśmy więc wodzisławskie pielęgniarki i położne, ile wynosi ich średnia pensja. Okazało się, że kobiety z co najmniej kilkunastoletnim stażem, zarabiają od 1700 do 1900 zł na rękę miesięcznie. Oczywiście pod warunkiem, że zaliczą kilka dyżurów weekendowych i kilka nocek. Czy to dużo, zważywszy, że niejednokrotnie w ich rękach jest nasze życie? Na to pytanie każdy z nas musi już sobie odpowiedzieć sam.
Tekst i zdj. Anna Burda-Szostek