Proszę mi usunąć zbędne kilogramy, zmarszczki i wybielić zęby
GORZYCE – Andrzej Kołodziej z Turzy Śl. opowiada o kulisach pracy weselnego fotografa i kamerzysty
Śluby, komunie, jubileusze rodzinne – rozpoczął się szczególnie gorący czas dla upamiętniających te wydarzenia fotografów i kamerzystów. Jednego z nich postanowiliśmy więc zapytać o to, jak wyglądają kulisy ich pracy i o to, czego nie zobaczymy na wypieszczonych zdjęciach i filmach.
Chcę być piękna!
Andrzej Kołodziej z Turzy Śl. od 1995 roku prowadzi zakład fotograficzny. Ale fotografią zajmuje się już od lat 80-tych. – Jak zaczynałem to była fotografia analogowa – wiedza dla nielicznych – mówi. – Dziś każdy może kupić cyfrówkę i obrobić zdjęcia w fotoszopie.
Pan Andrzej jednak takiego podejścia do sprawy nie uznaje, chyba że chodzi o kosmetykę tła, np. wyrzucenie kosza na śmieci, który nieopatrznie wszedł w kadr, czy linii wysokiego napięcia. Ale o upiększaniu osoby fotografowanej nie ma mowy. A ludzie o to proszą? – pytamy. – Zawsze znajdzie się ktoś, kto chce by usunąć mu zbędne kilogramy, zmarszczki, czy wybielić zęby – śmieje się fotograf. – Ale od razu mówię, że tego nie robię.
Jak nietrudno się domyślić, na świetnym wyglądzie zależy głównie paniom. – Facetom nie robi to różnicy – mówi Kołodziej. – Często słyszę, jak mówią do żon: „Kochanie, jak ci się podobają te zdjęcia, to bierzemy”.
Ale są i tacy, którzy zamówionych filmów nie odbierają, albo ociągają się z zapłatą. I nie chodzi o to, że nie są zadowoleni z usługi, ale po prostu brakuje im pieniędzy. Kiedyś po dwóch latach od wykonania filmu do pana Andrzeja zadzwoniło młode małżeństwo z pytaniem, czy ma jeszcze ich film weselny, i czy mogą zapłacić w ratach. – Miałem, bo wszystkie nieodebrane chowam do szafy. Ale i tak więcej już się nie odezwali.
Zezem w obiektyw
Teraz wesela „kręci się” już od momentu, gdy pan młody w domu ubiera się do ślubu. Potem jest przejazd do domu pani młodej, wyjazd do kościoła, ceremonia zaślubin, wesele i na zakończenie oczepiny. – Po oczepinach kapela „dobija” ostatnie lwy parkietu i wesele się kończy. Kończy się też moja praca – mówi Andrzej Kołodziej. – Czasem jeszcze robimy ujęcie, jak młodzi wchodzą do małżeńskiego pokoju.
Podczas kamerowania nieraz zdarzają się śmieszne sytuacje. Jak na przykład wtedy, gdy pani młodej wychodzącej z kościoła wysoki obcas wszedł w kratkę ściekową tak, że nie mogła wyszarpać z niej buta. Wtedy rezolutny pan młody wyciągnął kratkę razem z butem, żonę wziął na ręce i błyskawicznie zaniósł do auta. Po chwili jednak wrócił i zaznaczył kamerzyście, że to zdarzenie ma być z filmu wycięte, bo tak życzy sobie jego świeżo poślubiona małżonka.
Innym razem pomocnik pana Andrzeja, który robił zdjęcia młodej parze musiał zmierzyć się z ogromnym zezem młodej pani. „Proszę spojrzeć w obiektyw” – prosił kobietę. „Ale bardzo proszę spojrzeć w obiektyw” – powtórzył, gdy efekt starań pani młodej był mizerny. Wreszcie zreflektował się i kapitulując zakończył: „Albo niech pani nie patrzy”.
Chwile grozy natomiast przeżył pan Andrzej, gdy na jego oczach przewróciła się pani młoda, będąca w zaawansowanej ciąży. – Robiliśmy zdjęcia w plenerze. Kobieta miała stanąć na drewnianym stopniu – wspomina. – Było jednak po deszczu i stopień był śliski. Na szczęście upadek okazał się niegroźny.
Ślub na zamku
Jak mówi pan Andrzej, dziś już nie ma problemu z pijanymi gośćmi weselnymi. Kiedy ktoś za dużo wypije, rodzina od razu pakuje delikwenta do auta i jest po sprawie. Pijatyki i bijatyki zdarzały się natomiast w latach 80-tych. – Pamiętam, że wyszedłem na chwilę z wesela, żeby się przewietrzyć – mówi Kołodziej. – Kiedy po 10 minutach wróciłem, było już po weselu. Okazało się, że bracia pani młodej tak się naparzali z braćmi pana młodego, że roznieśli wesele w proch.
Nowością ostatnich lat są zdjęcia ślubne robione dopiero kilka dni po weselu. Coraz częściej bowiem wesela są jednodniowe i nie ma za bardzo czasu na kilkugodzinną sesję zdjęciową. Tym bardziej, że i młodzi chcą mieć zdjęcia np. w malowniczej scenerii pszczyńskiego zamku, zamku w Pławniowicach koło Gliwic, w podraciborskich Krowiarkach czy na rynku w czeskiej Karwinie. – Kiedy robimy zdjęcia kilka, czy kilkanaście dni po weselu, nie ma presji czasu, fotografia może więc być bardziej „odjechana” – mówi Andrzej Kołodziej. – Młodzi szukają dziś czegoś niebanalnego, dowcipnego. Ma być i trochę zabawy, i trochę flirtu.
– A co z suknią ślubną, która może być już przecież trochę zabrudzona po weselu? – dopytujemy. – To żaden problem – słyszymy. – Suknię wyczyści się przecież komputerowo.
Poczekaj aż zakurzę
Wiadomo, że fotograf widzi o wiele więcej niż czasem nam się wydaje. – To prawda, od razu widać, która para naprawdę jest w sobie zakochana – zauważa Kołodziej. – Widać to w spojrzeniu, czułym pocałunku. Ale nie zawsze przecież tak jest. Pamiętam sytuację, kiedy młody żonkoś wyszedł z samochodu i nim pani młoda zdążyła zrobić jakikolwiek ruch, zatrzasnął jej przed nosem drzwi auta. Kiedy zwróciliśmy mu uwagę, żeby otworzył żonie drzwi odburknął: „A niech siedzi i czeka, aż sobie zakurzę”. Na szczęście tych kochających się par jest zdecydowanie więcej.
Choć fotograf z Turzy zrobił już niejedno zdjęcie i nakręcił niejeden film, to czasem zdarzają się i takie sytuacje, kiedy i jemu podczas weselnej pracy łza się w oku zakręci. – Kiedyś, po zakończonym ślubie jechałem z młodymi z kościoła do domu rodziców pana młodego, w którym małżonkowie mieli zamieszkać – wspomina. – Tam rodzice młodego powitali ich chlebem i solą. A potem wzruszona matka pana młodego wręczyła synowej klucze do domu mówiąc: „Od dziś ten dom jest twoim domem”. Wtedy mnie „brakło” i łzy poleciały z oczu – mówi Andrzej Kołodziej.
Anna Burda-Szostek,
fot. arch. Andrzeja Kołodzieja