Już 20 lat pielęgnują zieloną oazę przed blokiem
Dorośli spotykają się tu na pogawędkach, dzieci się bawią. Ogródek przy bloku na ul. Wyszyńskiego prowadzony przez panią przy pomocy syna i sąsiadów to piękny zielony zakątek osiedla.
Do 1993 roku w tym miejscu był pokaźny dół. Wokół chaszcze, pokrzywy i kawałek łąki. Z czasem wysiłkiem Małgorzaty Bańczyk, jej syna Łucjana, mieszkających w bloku przy ul. Wyszyńskiego 25 i kilku sąsiadów miejsce zamieniło się w piękny ogród. Cieszy oko już 20 lat. Po drodze jego gospodarze zdobyli naręcze nagród. Odwiedzali ich dziennikarze, telewizja.
Po śmierci taty
Z założeniem ogródka zbiega się śmierć ojca pana Łucjana. To był 15 marca 1993 r. – Tata zmarł mi na rękach. Miał drugi zawał. Młody był, 69 lat – wspomina wodzisławianin. Ojca pochowano na cmentarzu przy ul. Pszowskiej. Utratę męża bardzo przeżyła pani Małgorzata. Byli małżeństwem 43 lata. Ciężko było jej dojść do siebie. Mówiła, że chce za mężem na Pszowską. – Mówię jej – mamo, dam ci kopoczkę, będziesz sobie dziobkać – opowiada Łucjan Bańczyk. To było to. Popytał w spółdzielni, czy można teren przed klatką zagospodarować na ogródek. Dostał zgodę. Nawet ziemię do zasypania dołu spółdzielnia dała. – Chyba dwa, albo trzy dni po tym, jak mówiłem w spółdzielni o ogródku dostaję telefon – ciężarówki z humusem jadą. Pięć wywrotek ziemi. Wodzisławianin bierze łopatę i zaczyna ziemię rozsypywać. – Jeden sąsiad przechodził „dzień dobry, dzień dobry”, drugi... Nikt nie pytał, czy pomóc. A tony do przerzucenia były. Poszedłem do sklepu, kupiłem skrzynkę piwa, wódkę, soki na zapitkę. Postawiłem przy sobie i dalej kopię. Patrzę, zaraz jeden sąsiad wyszedł z klatki, pyta czy pomóc, potem drugi, itd. Przyszło 9 kumpli. Mówię, chodźcie, ale łopaty swoje. Do wpół do dziesiątej na wieczór byliśmy gotowi – wspomina wodzisławianin.
Choinki na początek
Od założenia ogródka do dziś rośnie pięć świerków i jedna sosna. Choinki przywiózł znajomy pana Łucjana z Wisły. Przed laty drzewek rosło więcej, w szczytowym momencie 28. – Jakby powyrastały, byłby tu las. Byłoby ciemno, a przecież nie o to chodzi – mówi wodzisławianin. Od początku zajmował się głównie drzewami i krzewami. Kwiaty to domena pani Małgorzaty. Kiedy jeszcze zdrowie jej pozwalało, spędzała w ogródku całe dnie. – Panie kochany, kiedyś tu siedem godzin dziennie kopałam. Tylko szłam coś zjeść i z powrotem. Tu nie mogło być jednej trawki. Chodniki czyszczone, wszystko – opowiada. Lekarz zabronił jej się schylać. Dlatego fizycznie w ogródku już nie pracuje. Czasem skubnie mlecze. Głównie nadzoruje, wymyśla, a wykonuje syn. – Chodzi tylko i pokazuje – to przesadzić, tamto przenieść. Patrzy z okna i widzi, że jednak trzeba przesadzić gdzieś indziej – mówi Łucjan Bańczyk.
O Bańczykach mówią, że mają ręce do roślin. Jak dziadek pana Łucjana – Anton, kolejarz. On też czego nie dotknął, wszystko wyrastało. Rozsadzają krzaki, kwiaty, na czym korzystają sąsiedzi, znajomi, rodzina, nawet urzędnicy. Ile razy z odwiedzin wracali z sadzonkami.
Zamek i budki lęgowe
Stopniowo z roślinami przybywało małej architektury. Jako pierwszy powstał zamek. Pan Łucjan zbudował go z małych kamyków i pomalował. Potem przyszła kolej na wiatrak. Początkowo miał inne łopatki. Kręciły się na wietrze jak opętane i się urwały. Obecne łopatki są już bardziej oporne na powiewy. Siedem lat temu wodzisławianin zbudował miniaturowe miasteczko, pełne kopuł, wieżyczek. Pojemniki po jogurtach, serkach pan Łucjan wykorzystywał jako formy odlewnicze. Zalewał je betonem. Potem surowe budynki malował. Sam też zbił z desek budki lęgowe i karmniki. Budek wisi 17. Specjalne z małymi otworkami dla sikorek, żeby inne ptaki nie dostały się. Ptaki się lęgną. W jednej budce zadomowiły się w zeszłym roku pliszki. Od 6 lat jaja składają kosy. – Samczyka już poznaję, bo ma dwa białe pióra na lewym skrzydle.
Pomoc sąsiadów
Bańczykom w utrzymywaniu ogródka wydatnie pomagał Stanisław Piechaczek, jeden z sąsiadów. Położył m.in. płytki chodnikowe, montował ławki. Łucjan Bańczyk chce z nim wprowadzać dalsze zmiany, ale czeka, aż kolega wróci do zdrowia. – Na razie jest siódmy miesiąc po by-passach. Mówi, że jak dojdzie do siebie, może jesienią, to popracujemy – opowiada wodzisławianin.
Wsparciem służy też Marian Kowalski. Bywa, że jak zimą sypnie śniegiem, to skoro świt bierze łopatę i odśnieża w ogródku. – Czasem nie zdążę się obudzić, a już odkurzone. Mówi: „A co mam robić na emeryturze? Dla zdrowia” – opowiada o nim wodzisławianin. Do grona pomocnych sąsiadów wlicza jeszcze Krystynę Mystek, Mariannę Banaś, Janinę Dzierżęgę, Henrykę Robenek. Po 20 latach każdy z nich w większej lub mniejszej części może z dumą powiedzieć: – To moje dzieło.
Tomasz Raudner