Kanał odwadniający przy Sakandrzoku gotowy
Mieszkańcy z wdzięczności napisali podziękowania
WODZISŁAW Drążenie kanału odwadniającego i inne prace ziemne mające docelowo umożliwić odprowadzenie wody z dzikiego zalewiska Sakandrzok są na ukończeniu. - Tunel jest elegancki. Cieszę się na jego widok – mówi Andrzej Grzelak stojący przy betonowym wylocie tunelu, skierowanym do pobliskiego potoku. Andrzej Grzelak jest jednym z mieszkańców ulicy Syrokomli, których domostwa od lat podtapiała woda z dzikiego zalewiska na Sakandrzoku. Wszystko wskazuje na to, że ich koszmar się kończy. Wiosną teren zalewowy zostanie zrekultywowany. Na powrót stanie się łąką.
Oficjalnie dziękują
Mieszkańcy, od lat zabiegający u władz Wodzisławia o pomoc, postanowili napisać oficjalne podziękowania dla osób, które ich w zabiegach wspierali. - Szczególnie dziękujemy senatorowi Bolesławowi Piesze, który jak jeszcze był posłem, wymógł na władzach Wodzisławia konkretne działania. Wcześniej nas lekceważono, a wręcz powiem, że pokpiwano z nas. Dziękujemy również radnemu Janowi Zemło, który był z nami od początku, upominał się o Sakandrzok w urzędzie, na sesjach. Dziękujemy też przewodniczącemu Rady Dzielnicy Stare Miasto Marianowi Plewni, który jako inżynier sprawdzał fachowym okiem dokumentację, pilnował terminów, a także Antoniemu Szymiczkowi, przewodniczącemu zarządu tej dzielnicy, który pilnował wszystkich szczegółów w terenie – wymienia Wanda Grzelak, żona pana Andrzeja.
Podziękowania odczytali księża na mszach.
Lata starań
Likwidacja zalewiska pochłonie około 1,72 mln zł. Prace wykonuje konsorcjum firm z liderem, Sanimetem z Częstochowy. Prace ziemne prowadzone są od jesieni. Wcześniej herpetolodzy po zaleceniach Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska odłowili żaby, które są zwierzętami chronionymi. Według harmonogramu rekultywacja Sakandrzoka potrwa do końca kwietnia.
Przypomnijmy, że zalewisko na Sakandrzoku powstało w latach 70. w związku z działalnością kopalni 1 Maja. Nasyp kolejowy przeciął naturalny odpływ wody. Kopalnia odpompowywała nadmiar wody. Po zamknięciu kopalni problem Sakandrzoka spadł na miasto. Władze Wodzisławia utrzymywały, że odpowiedzialność za zalewisko spoczywa na kopalni, czego nie wykazały jednak ani postępowanie administracyjne, ani prokuratorskie. W 2005 r. prezydent Wodzisławia Adam Krzyżak zlecił opracowanie sposobów likwidacji zalewiska. Temat pilotował ówczesny wiceprezydent Jan Zemło. Powstało 6 wariantów. Sprawę kontynuował prezydent Mieczysław Kieca. Zlecił analizę geologiczną, z której wynikło, że najtańsza, szacowana wówczas na 800 tys. zł metoda, tzw. górnicza jest niemożliwa do wdrożenia. Wybór padł na kolejną metodę, tzw. mikrotunelingu. Miała ona polegać na wydrążeniu kanału i wyłożeniu go rurami żelbetowymi. Koszt tej operacji szacowany był na 2,6 mln zł. Pieniędzy na realizację w kolejnych latach nie było. W zamian służby miejskie pompowały wodę. Mieszkańcy cały czas zabiegali o likwidację, zwłaszcza, że pozwolenie na budowę wygasało w 2013 r. Prezydent Kieca mówił, że temat Sakandrzoka zostanie załatwiony, o ile znajdą się pieniądze. Władze liczyły m.in. na dotację z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. W marcu 2013 r. ku rozczarowaniu samorządowców WFOŚ przyznał nie dotację, a preferencyjną pożyczkę w wysokości 2,1 mln zł, umarzalną w 40 proc. Wkład miasta miał wynieść około 685 tys. zł. - Musimy mieć świadomość, że przyjęcie tej pożyczki zwiększy zadłużenie miasta. Pożyczkę trzeba spłacić. Umorzenie 40 proc. nie oznacza, że tyle pieniędzy zostanie nam darowane. WFOŚ umorzy nam tę sumę pod warunkiem zainwestowania jej w inny ekologiczny cel. Pieniądze więc tak czy inaczej musimy wydać – mówił wówczas prezydent. Ostatecznie kwota spadła w przetargu o milion zł. Oznaczało to, że miasto nie musiało zaciągnąć aż dwumilionowej pożyczki.
Kosztowne pompowanie
- Szkoda tylko, że w 2006 czy 2007 r. nie zdecydowano się na realizację. Ściągnąłem z urzędu koszty pompowania. Proszę sobie wyobrazić, że od 2006 do 2012 roku, poza latami 2008 i 2009, kiedy pompowała kopalnia Marcel, z budżetu Wodzisławia wydano 259 tys. zł. Jakby wtedy postanowiono Sakandrzok zlikwidować, dziś już o problemie byśmy nie pamiętali, a zaoszczędzilibyśmy ćwierć miliona zł – komentuje Alojzy Szymiczek.
- Cieszę się, że przestanie nas zalewać. Ale w piwnicach pozostał nam grzyb. Wystąpimy do miasta o odszkodowanie, bo sami nie damy rady finansowo wyremontować domów – zapowiada Wanda Grzelak.
(tora)