Karp w sadzach, czyli niebo w gębie
Wieńczysław Wawerski i jego nowatorska hodowla ryb.
OLZA Wieńczysław Wawerski prowadzi w Olzie 17-hektarowe gospodarstwo rybne z 10 stawami hodowlanymi. Pływają w nich jesiotry, sumy, sandacze, szczupaki, ale jego ulubioną rybą jest karp. Karp hodowany w sadzach.
To nie sadza z komina
– Doszedłem do czegoś, co nie jest takie zwyczajne. Włożyłem karpie do sadzy i tam rosną. To taka moja mała linia produkcyjna – zagaja 60-letni hodowca.
Jak to? Wkłada pan karpie do sadzy i w niej żyją?– dopytujemy, biedni laicy. – To nie jest sadza z komina, ale taka skrzynia z siatki, która nazywa się sadz – śmieje się hodowca. - Ta skrzynia wypełniona karpiem osadzona jest na pływakach i cały czas zanurzona w stawie.
Za komunistów środowisko było bardzo zanieczyszczone, samo podejście do Odry już było zagrożeniem życia. Teraz czystość wód jest tak duża, że pokazały się bobry, wydry, norki amerykańskie. A dla hodowcy ryb to masakra – objaśnia pan Wieńczysław.- I właśnie to zmusiło mnie, by przejść na inny sposób hodowli karpi, bo wydry strasznie pustoszyły mi populację ryb.
Bywało, że po spuszczeniu wody ze stawów hodowca ze zgrozą odkrywał, że 90 proc. ryb zostało zjedzonych przez wydry. - Nie zostało z nich nic, bo za wydrą szedł jenot, za nim borsuk, lis i wysprzątały wszystko dokładnie tak, że śladu nie było. Swoje zrobiła też powódź. Już dwukrotnie zalało mi stawy i ryby poszły…do Szczecina.
Ostre główkowanie
Żeby się ustrzec przed norkami, wydrami i powodziami pan Wieńczysław obmyślał plan nowatorskiej hodowli karpia. - Pozbierałem do kupy różne wiadomości na temat hodowli ryb i postanowiłem hodować je w takich pływających sadzach – mówi.
Łatwo powiedzieć. Co prawda hodowla ryb w sadzach nie jest niczym nowym. Znają ją i z powodzeniem stosują np. Norwedzy, ale w Polsce pan Wieńczysław jest pionierem. Musiał się nieźle nagłówkować, by zbudować je tak, żeby nie naruszać ekosystemu, by nie pozostawiały żadnych odpadów, zanieczyszczeń. Optymalną wielkość i szerokość sadz testował przez blisko cztery lata. – Przy pierwszej próbie, kiedy „wrzuciłem” karpie do sadza tak biły głowami o ścianki, że się pozabijały – wspomina hodowca.
Karp jak kura w zagrodzie
Wreszcie, na zasadzie prób i błędów, hodowcy z Olzy udało się wypracować optymalną wielkość sadz. Skrzynie zrobione są z metalowych profili i siatki ogrodowej, wykonanej na specjalne zamówienie, z oczkami o odpowiedniej wielkości. Skrzynie nie mogły być oparte na dnie stawu, bo to zachwiałoby eko-systemem. Dlatego utrzymują się w wodzie na pływakach zrobionych z beczek.
Sadze są wąskie, dopasowane do ilości przepływającej przez nie wody. Zrobione są tak, żeby małe rybki miały do nich dostęp, bo to one zbierają wypływające z sadzy odpady. Zaś duża ryba, czy wydra nie jest w stanie do skrzyni się dostać. Teraz, śmieje się pan Wieńczysław, skrzynie są tak wykonane, że karp „chodzi” w nich jak kura w zagrodzie.
Szczęśliwe ryby
Wydajność takiej hodowli jest o niebo większa, a i smak ryby dużo lepszy. – Karpie hodowane w sadzach po prostu są szczęśliwe – mówi Wieńczysław Wawerski. - Wokół sadz przemieszcza się woda w bardzo dużej ilości, dobrze natleniona. Szerokość sadz jest tak dopasowana, że w ciągu minuty zostaje tam wymieniona wszystka woda i wtedy karp czuje się jak w niebie, podczas gdy w „zwykłych” stawach ryby się duszą.
Obecnie hodowca ma 10 sadz, w których hoduje karpie, chciałby dojść do 100.
(abs)