1700 metrów historii
Szukają tu swoich korzeni mieszkańcy Niemiec, Nowej Zelandii, Australii i Brazylii. 140 tysięcy dokumentów to spory kawałek historii naszego regionu, nad którym pieczę sprawuje trzech historyków – archiwistów. Tylko oni wiedzą jak poruszać się w gąszczu papierów, które przeżyły mimo wojen, pożarów, powodzi i ludzkiej bezmyślności.
Dobre matki kupują Nowiny
W budynku przy ulicy Solnej, gdzie do 1973 roku mieścił się klasztor sióstr elżbietanek, czuć ducha historii. Za drewnianymi drzwiami mieści się prawie 1700 metrów bieżących akt, które przed wojną gromadzone były m.in. w ratuszu miejskim. – Część z nich udało się uratować dzięki urzędnikom, którzy przed zbliżającym się frontem zdążyli je wywieźć do Opawy – tłumaczy kierownik raciborskiego oddziału Archiwum Państwowego w Katowicach Krzysztof Langer, oprowadzając nas po budynku. Panuje tu przyjemny chłód i idealna cisza sprzyjająca pracy nad dokumentami. Prawie połowę z nich stanowią akta miasta Raciborza i akta sądu raciborskiego. Jest też spora dokumentacja fotograficzna, kartograficzna i techniczna oraz ponad sto dokumentów pergaminowych i papierowych. – Możemy też sprowadzać mikrofilmy z dowolnego archiwum w Polsce. Korzystający musi tylko pokryć koszty ich przesłania – dodaje pan Krzysztof prezentując przeglądarkę do mikrofilmów, w którą wyposażona jest pracownia naukowa.
Volkslisty nie dla każdego
Udajemy się na pierwsze piętro, gdzie większość znajdujących się tu zasobów stanowią akta Komory Książęcej, które w latach 50. odnaleziono w leśniczówce na Łęgu. – Najstarszym dokumentem w naszych zbiorach jest akt sprzedaży wsi Brzezie z 1383 roku wystawiony przez księcia Jana Opawsko-Raciborskiego. Pergamin jest XIV-wieczny. Zachowała się pieczęć lakowa księcia z rycerzem na koniu – pokazuje Krzysztof Langer. Ciekawostką jest ręcznie szyty lniany woreczek do przechowywania pieczęci. Inną perełką wśród zasobów archiwum jest XVI-wieczny dokument z 1593 roku, w którym rada miasta Raciborza zatwierdza przywilej cechu piekarzy. Na dobrze zachowanej pieczęci w drewnianym otoku widać herb miasta: orzeł z półkolem.
Materiały archiwalne z zespołu Komory Książęcej okazały się pomocne w staraniach o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego księżnej i przeoryszy dominikanek raciborskich Eufemii, zwanej Ofką. – Zawierają odpisy dokumentów dotyczących działalności dominikanek raciborskich, co zostało rzetelnie przebadane przez postulatora procesu księdza Grzegorza Kublina – wyjaśnia Krzysztof Langer.
Pierwszy wpis w księdze urzędu stanu cywilnego pochodzi z 5 października 1874 roku. Wtedy odnotowano narodziny Berty Augusty, córki Augusty z domu Hermann i Oskara Schinke, która przyszła na świat w Raciborzu. W tej chwili raciborskie archiwum ma w posiadaniu wszystkie księgi, które powstały do 1913 roku włącznie. Resztę sukcesywnie przekazują USC, które muszą przechowywać je u siebie do 100 lat.
Szuflady szaf kartograficznych kryją w sobie przede wszystkim mapy geodezyjne pochodzące z dawnego kraiku hulczyńskiego. Przed I wojną światową stanowił on południową część powiatu raciborskiego, a w lutym 1920 roku, w ramach traktatu wersalskiego, został przekazany Czechosłowacji. – Zdarza się, że ludzie sami przynoszą do nas archiwalia. Tak było w przypadku uchodźcy z Francji, który przekazał nam dokumentację fotograficzną dotyczącą obozu jenieckiego dla żołnierzy niemieckich, który znajdował się niedaleko ZEW-u, a w którym przebywał jego ojciec – mówi Wojciech Mitręga i ze specjalnych szuflad wyciąga archiwalne zdjęcia. – Każde z nich jest odpowiednio opisane i przechowywane osobno w bezkwasowej kopercie sprowadzanej z pracowni konserwatorskiej w Katowicach. Na każdym przybijamy też pieczątkę naszego oddziału archiwum, które ma numer 18. A wszystko po to, by w każdej chwili udowodnić, że dany dokument jest naszą własnością – wyjaśnia pan Wojciech.
W sali na drugim piętrze, gdzie kiedyś mieściła się kaplica klasztorna, dziś organizuje się konferencje naukowe i wernisaże. W korytarzu znajdują się szafy, kryjące akta gruntowe sądu raciborskiego, które można by porównać do dzisiejszych ksiąg wieczystych. – Co roku korzysta z nich przynajmniej kilkanaście osób, które dzięki tym zapisom mogą uporządkować sprawy związane z aktami własności działek lub nieruchomości. Robimy potem z tych dokumentów kopie i uwierzytelniamy ich zgodność z oryginałem – tłumaczy Krzysztof Langer i dodaje, że jedynymi archiwaliami, do których jest ograniczony dostęp są tzw. volkslisty, w których można znaleźć nazwiska osób, wpisanych na niemieckie listy narodowościowe, wprowadzone we wrześniu 1940 roku. – Chodzi o ochronę danych osobowych ludzi znajdujących się na tych listach. Udostępniamy je jedynie tym, którzy mogą udowodnić pokrewieństwo z poszukiwaną osobą. Tych list nie można kserować, ani fotografować. Tylko my wydajemy ich kopie zainteresowanym, zasłaniając pozostałe nazwiska – dodaje.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły