Myszy i szczury biegały po pokoju
Patryk, młody wodzisławianin od 5 lat jeździ do pracy w Holandii, ale takich warunków, jakie zastał teraz nie życzy nikomu. Tłumaczy, że interweniował u holenderskiego pracodawcy. Ten miał go zbyć. Wodzisławski pośrednik, który wysłał Patryka do Holandii przytacza zupełnie inną wersję wydarzeń. Zatem jak było?
WODZISŁAW ŚLĄSKI Miał to być kolejny wyjazd do pracy w Holandii. Patryk Piotrowski, młody wodzisławianin marzył jednak o tym, by jak najszybciej wynieść się z kwatery w Westwoud. - Myszy, szczury, grzyb na ścianie, brak ogrzewania w pokoju, toaleta, łazienka fatalne, właściwie tylko podłoga i prysznic, nie było brodzika. W toalecie okno było dziurawe. Jak człowiek się kąpał, było zimno. Czułem się jakbym jechał na jakiś surwiwal - mówi. W odwiedziny do Patryka pojechał kolega. Potwierdza obecność gryzoni. - Był podwieszany sufit, w nocy było słychać jak szczury drapią i biegają po nim - mówi.
W innym domku nie było miejsca
- Na miejscu usiłowałem się dogadać z panią z biura, żeby zmienić lokal. Pani zarządziła wielką przeprowadzkę. Razem z kolegą mieliśmy trafić pod inny adres. Pojechaliśmy z kierowcą na nową lokację, ale na domku nie było miejsca. Musieliśmy więc wracać na naszą kwaterę. Rozpakowaliśmy się. No człowiek miał dość, nie będzie się dziesięć razy przepakowywał - opowiada Patryk.
W domku mieszkało więcej Polaków. Wodzisławianin mówi, że jeden chłopak nie wytrzymał i jeszcze przed świętami spakował się i uciekł stamtąd. - Zaraz po nim przyjechał tam facet, 42 lata. Mówił, jak można wysyłać ludzi do takich warunków, kto to w ogóle akceptuje? - opowiada Patryk. Tłumaczy, że przed wyjazdem pośredniczka nie uprzedzała go o możliwych trudnych warunkach lokalowych. - Wręcz gadała, że ludzie sobie chwalą wyjazdy w to miejsce - opowiada wodzisławianin.
Musiał się odrobić
Patryk spędził w Holandii sześć tygodni. - Nie chciałem wracać szybciej, musiałem się odrobić. Wyjazd kosztował mnie jakieś tysiąc zł - mówi.
7 stycznia wodzisławianin przyszedł do biura Devro. Pokazał zdjęcia. Miał pretensje o warunki, w jakich przyszło mu mieszkać. Zaproponował, aby zwrócić mu przynajmniej część kosztów najmu oraz 50 euro kary (o czym później). Za mieszkanie w tych warunkach holenderski pracodawca - AB Vakwerk - ściągał 70 euro tygodniowo z wypłaty, czyli około 300 zł. Na zwrot pieniędzy z holenderskiej firmy nie ma jednak co liczyć. - Mogło się zdarzyć, że warunki były nieodpowiednie. Ze zdjęć wynika, że faktycznie warunki nie były dobre. Przy czym podkreślam, że za mieszkanie odpowiada pracodawca w Holandii. My jesteśmy pośrednikiem. Sprawdzaliśmy warunki na Google Maps. Proszę zobaczyć, czy z zewnątrz budynek wygląda źle? - pyta mnie właściciel firmy (nazwisko do wiadomości redakcji) pokazując zdjęcie budynku widniejące w serwisie Google. Rzeczywiście budynek wygląda normalnie. - Musiałbym wsiąść w auto i pojechać sprawdzić - mówi. Pokazuje inne zdjęcia dosłane przez AB Vakwerk. Widoczne na nich kuchnia, pokój gościnny czy sypialnie prezentują się normalnie. - Pan Patryk Piotrowski nim wyjechał, to dostał od nas umowę i numer do kontaktu w razie jakichkolwiek problemów. Ten numer jest czynny cały tydzień także w weekendy. Powiedział, że nie miał za co zadzwonić. Ja powiedziałam, że miał wypłaty co tydzień i mógł poświęcić 2 euro na telefon żeby nas powiadomić o swoich problemach, a tego nie zrobił. Dołożyliśmy wszelkich starań, aby pomóc panu Patrykowi zmienić mieszkanie - mówi współwłaścicielka firmy (nazwisko do wiadomości redakcji).
Palił, czy nie palił
Wodzisławianin oczekiwał też od AB Vakwerk zwrotu 50 euro. Dostał taką karę za palenie marihuany w domku, choć był zakaz palenia czegokolwiek (dodajmy, że tzw. lekkie narkotyki są dozwolone w Holandii - red.). Patryk zaprzecza, by palił cokolwiek i twierdzi, że koordynator z Holandii nie miał dowodów na wymierzenie mu kary. - Przyjechał koordynator, stwierdził, że ktoś palił. Ty, ty, wszyscy, co siedzą mają karę. Nie chciał słuchać tłumaczeń. 50 euro zabrali nam bezpodstawnie z wynagrodzenia - mówi. Ukarano bowiem jeszcze jednego Polaka. Patryk twierdzi, że tego typu praktyka w Holandii jest zabroniona. - Trzeba wypłacić normalnie pieniądze, a potem ściągać. Nie mają żadnego filmu, ani zdjęć, na których byłoby widać, że palę, więc zrobili to absolutnie nielegalnie - wspomina.
Pośredniczka z Wodzisławia potwierdza, że koordynator opisał sytuację w mailu. Rzeczywiście nie miał dowodów, jednak twierdzi, że ma świadków widzących, jak Patryk palił zioło. Koordynator zauważył szklaną lufkę w ręku wodzisławianina i wyczuł woń palonej marihuany. - Zresztą, o czym mówimy, Patryk karę przyjął, a teraz się domaga zwrotu - mówi właścicielka biura. 50 euro nie dostanie.
Nie przychodź do nas
Już spokojniejszym tonem wspomina, że wodzisławianin co chwilę zmieniał pracodawcę w Holandii, co o czymś świadczy. - Z nami też był kilka lat temu, były z nim problemy, ale wówczas daliśmy mu szansę. Wydawało nam się, że to dlatego, że był młody. Tym razem zapowiedzieliśmy mu, żeby się już u nas nie pokazywał - mówi szefowa biura. Devro działa na rynku 13 lat, wysłała do pracy tysiące ludzi, w tym rodziców Patryka. Pośredniczka twierdzi, że nigdy nie zgłaszali żadnych kłopotów.
Tomasz Raudner