Na wstępie
Tomasz Raudner Redaktor naczelny Nowin Wodzisławskich
Ile razy się słyszy: całe życie płacę na ten ....(i tu wkładamy odpowiedni przymiotnik) NFZ, a jak coś potrzebuję, to nie ma miejsca, kontrakt wyczerpany, termin za rok, jak nie pójdziesz prywatnie, to nic nie załatwisz. I żeby jeszcze każdy był w podobnej sytuacji, to można by powiedzieć - no tak, biedny kraj, mało pieniędzy. Ale nie. U nas czekasz rok na kardiologa, a w Szczecinie przyjmą cię choćby jutro. Znajoma, która doznała urazu kolana usłyszała w Rybniku, że zoperować na Fundusz mogą ją za półtora roku. Chyba, że prywatnie, to kiedy chce, tyle że trzeba zapłacić. Jakieś 15 tys. zł, jak nie będzie komplikacji. Znajoma dowiedziała się, że w Zakopanem na termin musiałaby poczekać dwa tygodnie. Już dawno jest po operacji i rehabilitacji. Więc może jednak to nie brak pieniędzy jest prob lemem, a sposób ich dzielenia. Coś tam rząd przebąkuje o likwidacji NFZ. Pytanie, co w zamian. Może pieniądze należałoby dzielić proporcjonalnie do odprowadzanych składek? Albo na podstawie swoistej mapy chorób, czyli uzależnić ilość pieniędzy na dane schorzeni od częstotliwości jego występowania w danym regionie kraju? Nie wiem, głośno myślę, ale uważam, że rozdział pieniędzy powinien bazować na racjonalnych przesłankach. Bo to, że on teraz nie działa, zauważa niemal każdy, komu przyszło załatwić coś w publicznej służbie zdrowia ponad wizytę u lekarza rodzinnego.