Na wstępie
Tomasz Raudner, Redaktor naczelny Nowin Wodzisławskich
Zawsze zastanawiało mnie, co powoduje ludźmi, którzy trzymają niepotrzebne im rzeczy mówiąc „To się przyda”. Latami leżą te skarby w koszach, szafach, zawalają piwnice, balkony. Ale ruszyć nie wolno. Pal licho, jeśli zbieracz robi to w domu. Najwyżej narobi kłopotów sobie i rodzinie. Ale w bloku, gdzie jest częścią wspólnoty? To już jest groźna przypadłość. Rozumiem, że „wolność Tomku w swoim domku”, ale nie wtedy, kiedy ograniczasz swobodę innych do korzystania z mieszkania. Bo jak dolatuje smród, albo co gorsza lęgną się robale, to ewidentnie swoboda mieszkania jest naruszona. Szkoda, że tej materii nie regulują przepisy, na co zwraca uwagę prezes Spółdzielni Mieszkaniowej ROW. Jeżeli lokator, choćby nie wiem jak uprzykrzał zbieractwem życie innym, nie będzie chciał współpracować, to praktycznie nic mu nie można zrobić. Jak rozmnożą się insekty, to najwyżej można przeprowadzić z zewnątrz dezynfekcję. Wszystko. I szkoda, że - co pokazuje życie - rodziny zbieraczy zawiadamiane o problemie, udają , że nie słyszą. A przecież krewny krewnemu najłatwiej wyperswaduje, że nie potrzebuje sześciu zepsutych lamp, albo naręcza dętek rowerowych. A jeśli wyperswadować nie zdoła, to wyniesie z mieszkania rzecz po rzeczy, nawet dyskretnie. Zbieracz nawet się nie zorientuje. On nie prowadzi ewidencji, zbiera dla zbierania.