Wyklęci, nie szabrownicy
Działalność żołnierzy wyklętych była tematem wykładów „Klika różnych gryzoni reakcyjnych – Podziemie na Górnym Śląsku” dr Mateusza Sobeczki, które odbyły się m.in. w bibliotekach publicznych w Wodzisławiu Śl. i Godowie
REGION Mateusz Sobeczko to młody, bo 30–letni naukowiec, pracownik Polskiej Akademii Nauk i Uniwersytetu Śląskiego. W swoim dorobku ma już kilka interesujących publikacji. Niedawno prezentował książkę „Jo był ukradziony. Tragedia Górnośląska. Ziemia Rybnicka”, której jest współautorem z Kazimierzem Miroszewskim. Teraz w serii wykładów przedstawił zaś losy polskiego podziemia antykomunistycznego, działającego na terenie Górnego Śląska.
Walczyli najpierw z nazistami, później z komunistami
Śląscy „wyklęci” działali do 1950 r. choć jak przyznaje Sobeczko, okres kulminacyjny tej działalności zakończył się kilka lat wcześniej, bo w 1947 r., kiedy komuniści ogłosili drugą amnestię dla żołnierzy podziemia. Najlepiej zorganizowaną strukturę utworzył Paweł Ciepcior ps. Makopol. Działała ona w powiecie rybnickim, który tak przed wojną, jak i tuż po wojnie obejmował większość terenów obecnego powiatu wodzisławskiego. Ciepcior, przedwojenny policjant, w czasie okupacji był żołnierzem Armii Krajowej, a od marca 1944 r. dowódcą rybnickiego Inspektoratu AK. Po zakończeniu działań wojennych pozostał w konspiracji, podobnie jak cała jego grupa. Bo choć zakończyła się okupacja niemiecka, zaczęła się sowiecka. Sobeczko podkreśla, że organizacja Ciepciora działała na dwóch płaszczyznach: walki z komunistyczną propagandą, ale także w ograniczonym zakresie na płaszczyźnie walki zbrojnej, choć w tej drugiej początkowo nie odnosiła wielkich sukcesów. Ciepcior zginął zdekonspirowany w 1947 r. podczas próby przedostania się na Zachód.
Bandy szabrowników pod szyldem wyklętych
Sobeczko przyznał, że ludność cywilna po okresie niemieckiej okupacji chciała wrócić do normalnego życia. Toteż „żołnierze wyklęci” nie cieszyli się masowym jej poparciem. Liczebność żołnierzy wyklętych na Śląsku historycy obliczają na około 1500 osób. – Ci ludzie walczyli jednak o to, co dla nich było ważne, o wolność ojczyzny. Walczyli, bo tak zostali wychowani przez rodzinę, przez szkołę – podkreśla naukowiec. Jedna ze słuchaczek wykładu w Godowie powiedziała, że jej ojciec wspominał, jak po wojnie w okolicy działali partyzanci, których jednak ludność nie cierpiała, bo często okradali zwykłych ludzi z dobytku, którego po wojnie nie było zbyt wiele. – Myślę, że wynikało to z tego, że z czegoś w tych lasach musieli żyć, więc napadali na zwykłych ludzi. Przez to ludność ich nie cierpiała, uważała za bandytów – mówiła słuchaczka wykładu. Sobeczko zauważył jednak, że granica między żołnierzami wyklętymi, którzy kierowali się często kodeksem honorowym, a zwykłymi bandami szabrowników była płynna. I zaznaczył, że jednych od drugich trzeba odróżniać. – Trzeba pamiętać, że czas po wojnie, jak każdy okres zmiany, zawieruchy czy niepokoju sprzyjał działalności band szabrowników, które wtedy pustoszyły cały kraj – powiedział Sobeczko.
I niewykluczone, że w wielu przypadkach to właśnie szabrownicy, uważani byli przez zwykłych ludzi za „partyzantów”, trafiając niejako pod szyld „żołnierzy wyklętych”, choć faktycznie nie mieli z nimi nic wspólnego.
(art)