Ciężkie chwile lokalnej branży gastronomicznej
Nasilająca się, druga fala epidemii koronawirusa, uderza w kolejne gałęzie gospodarki. Wśród najbardziej poszkodowanych jest branża gastronomiczna. Decyzją rządu sprzed 1,5 tygodnia wszedł w życie zakaz działalności stacjonarnej restauracji. Możliwa jest jedynie realizacja usług polegających na przygotowywaniu i podawaniu żywności na wynos oraz w dowozie. Dla małych, jednoosobowych i rodzinnych mikrofirm gastronomicznych, a to 90 procent gastronomii, ta decyzja przynieść może fatalne skutki. Tym razem rządowa pomoc może okazać się niewystarczająca. Większe firmy gastronomiczne uciekają się do alternatywnych rozwiązań.
POWIAT „Kuchnia u Asi” – restauracja o tej swojskiej nazwie funkcjonuje w Turzy Śl. od półtora roku. Jej właścicielka wspólnie z mężem włożyła w rozruch biznesu swoje oszczędności, które uciułali wspólnie pracując wcześniej przez kilkanaście lat w gastronomii w Holandii. Uruchomiła również kredyt, bo wyposażenie lokalu wiąże się z naprawdę sporymi wydatkami. – Jeszcze przy bardzo wysokich wymaganiach polskiego sanepidu, to żeby je spełnić, trzeba bardzo dużo pieniędzy przeznaczyć na odpowiednie wyposażenie – mówi Joanna Szendzielorz, właścicielka małej restauracji i kucharz w jednej osobie.
Biznes dobrze się rozwijał, domowa kuchnia zaczęła zyskiwać wielu entuzjastów, w małej knajpce organizowano okolicznościowe imprezy, wydawano posiłki na wynos. – Ale zdecydowana większość naszej działalności to działalność stacjonarna. Zarabiałam głównie na tym, co sprzedałam w lokalu – mówi właściciela restauracji. W marcu, kiedy rząd ogłosił pierwsze zamrożenie gospodarki, przyszło pierwsze uderzenie. Całą działalność trzeba było zawiesić. Wtedy małe biznesy przetrwały, raz dzięki pomocy z tzw. tarcz finansowych, uruchomionych przez rząd, a dwa dzięki własnym oszczędnościom. Lato przyniosło finansowe odbicie. – W wakacje klienci do nas wrócili, przyszli nawet nowi. Mieliśmy nawet 30 tys. zł obrotu miesięcznie – wyjaśnia. Biznes się rozkręcał również dlatego, że pani Joasia postawiła na nowe kanały marketingu, wykorzystując do tego media społecznościowe. – Mamy naprawdę smaczną kuchnię, więc również dzięki samym klientom, którzy polecali nas swoim znajomym, przybywało nam nowych odwiedzających – mówi pani Joanna. Dzięki temu udało się odrobić nieco strat, które przyniosło wiosenne zamknięcie.
Zaskakująca decyzja
Decyzja o kolejnym zamrożeniu branży gastronomicznej, i to takim z dnia na dzień, nie tylko zaskoczyła, ale zaszokowała właścicieli restauracji. – Z dnia na dzień obroty spadły o 80%. Co z tego, że możemy sprzedawać na wynos? Klienci chcą przyjść do lokalu, posiedzieć, spędzić czas poza domem, spotkać się w gronie znajomych. Na wynos kupują raczej okazjonalnie. Przedwczoraj sprzedałam dwa obiady na wynos, wczoraj trzy. Z tego nie utrzymam lokalu ani siebie – mówi właścicielka lokalu. Jej mąż dodaje, że ich mały biznes poniósł straty związane z zakupami produktów potrzebnych do przyrządzania dań, napoi, również piwa beczkowego. – Nikt nie ostrzegał nas, że może dojść do zamrożenia branży. Zrobiono to z dnia na dzień – mówi Kazimierz Szendzielorz.
Pani Joanna martwi się tym co będzie dalej, czy zwyczajnie nie będzie musiała zamknąć interesu. Musi płacić czynsz, musi spłacać kredyt zaciągnięty na rozruch. Samych kosztów stałych ma około 4 tys. miesięcznie. Do tego zbliża się zapłata kolejnej raty koncesji na sprzedaż alkoholu – 1050 zł. – Musimy płacić koncesję, chociaż praktycznie teraz alkoholu nie sprzedajemy. Gmina mogłaby choć odroczyć zapłatę tej raty – mówi Kazimierz Szendzielorz. Wójt gminy Gorzyce zapewnił nas, że sprawdzi, czy istnieje możliwość odroczenia zapłaty raty koncesji. Do momentu zamknięcia tego numeru NW, nie otrzymaliśmy jeszcze odpowiedzi z urzędu gminy.
Kilka dni temu rząd zapowiedział uruchomienie pomocy finansowej dla branży gastronomicznej. Czy uratuje ona takie działalności, jak restauracja Joanny Szendzielorz? – To około 7 tys. zł pomocy za listopad. Wszystko będzie zależeć od tego, jak długo potrwa to zamknięcie jak długo potrwa pomoc. Jakiś czas wytrzymamy – mówi pan Kazimierz. – Ale jeśli będzie się to przeciągać, to biznes trzeba będzie zamknąć. I być może za jakiś czas uruchomić go na nowo – dodaje pani Joanna.
Alternatywne rozwiązania
Choć w najgorszej sytuacji są mikrofirmy, które są zazwyczaj jedynymi żywicielami dla swoich właścicieli, to w trudnej sytuacji są również większe firmy, które również borykają się z różnymi problemami. Sporo na na ten temat może powiedzieć właściciel trzech restauracji w regionie: Chaty Staropolskiej w Mszanie, Karczmy Staropolskiej w Świerklanach i Staropolskich Smaków w Wodzisławiu. – O ile pierwszą decyzję o lockdownie branża przyjęła z pokorą, o tyle ponownie zamknięcie restauracji wydaje się nam nie tylko ruchem nieprzemyślanym, ale wręcz przypadkowym, a z całą pewnością dyskryminującym . Sam fakt, że odbyło się bez jakichkolwiek konsultacji wydaje nam się krzywdzące – uważa Daniela Mazur, dyrektor działu marketingu Restauracje Staropolskie.
– Jako właściciele trzech restauracji robimy wszystko, aby nie dopuścić do redukcji etatów i obniżenia płac, czego udało nam się dokonać przez cały pierwszy okres pandemii. Jesteśmy też w tej komfortowej sytuacji, że zarówno oferta cateringowa, jak i dowóz jedzenia są w zasadzie od początku w naszej ofercie, a większość Gości naszych lokali rozumie powagę sytuacji i możemy liczyć na ich pełne wsparcie – dodaje Daniela Mazur.
Nie ukrywa jednak, że dla firmy obecny lockdown jest problemem. Sama Chata Staropolska w Mszanie dysponuje powierzchnią, na której w normalnych warunkach jest w stanie gościć równocześnie 400 osób. – Jesteśmy absolutnie przekonani, że nasi goście mogliby w bezpiecznych warunkach korzystać z naszych usług dokładnie tak, jak miało to miejsce jeszcze dwa tygodnie temu – uważa Daniela Mazur.
Firma znalazła alternatywne rozwiązanie. – Przestrzegamy zasad, bo zdrowie naszej ekipy i gości restauracji są dla nas sprawą priorytetową. Wyróżnia nas również to, że jako obiekt hotelowy możemy prowadzić restaurację dla gości hotelowych. Stworzyliśmy specjalną promocję umożliwiającą meldunek w hotelu za minimalną opłatą, z czego nasi goście korzystają zresztą bardzo chętnie. Wolelibyśmy pracować w normalnych warunkach i nie uciekać się do poszukiwania alternatywnych rozwiązań, niestety rząd nam to uniemożliwił i zostawił całą branżę na pastwę losu – kończy Daniela Mazur.Artur Marcisz
Na jaką pomoc może liczyć branża gastronomiczna ze strony rządu?
- zwolnienie ze składek ZUS (za listopad) – jeżeli przychód w listopadzie jest niższy o 40% w stosunku do roku ubiegłego;
- świadczenie postojowe (za listopad) – jeżeli przychód w październiku lub listopadzie jest niższy o 40% w stosunku do roku ubiegłego;
- dotacja w wysokości 5000 zł – jeżeli przychód w październiku lub listopadzie jest niższy o 40% w stosunku do roku ubiegłego.
Ponadto pracownicy z najbardziej dotkniętych epidemią branż będą mieli odroczoną płatność zaliczek na PIT. Ich wpłata za październik, listopad i grudzień zostanie przesunięta o pół roku. Jak można przeczytać na stronie rządowej, oprócz tarczy dla gastronomii firmy będą mogły skorzystać z funkcjonujących już form pomocowych, tj. dofinansowania do wynagrodzeń, mikropożyczek i postojowego. Na zgłoszenia mają czas do 30 czerwca 2021 roku.