Mateusz Kłosek z nagrodą Przyjaciel Życia
Przeżywaliśmy z żoną kryzys w naszym małżeństwie. Wtedy zauważyłem, że firma, pieniądze, te wszystkie hale i samochody, niewiele znaczą w sytuacji, w której się znalazłem – mówi Nowinom Mateusz Kłosek, właściciel Eko-Okien, czyli spółki, która na 17-hektarowej działce na Olszynach w Wodzisławiu Śl. chce zbudować nowy zakład pracy dla co najmniej tysiąca osób. Właściciel Eko-Okien został niedawno laureatem nagrody Przyjaciel Życia. Przybliżamy jego postać.
– Co pan czuł jesienią zeszłego roku, gdy Trybunał Konstytucyjny wydał orzeczenie ograniczające prawo do aborcji, a następnie przez Polskę przetoczyła się fala masowych protestów przeciwko wyrokowi TK?
– Na pewno czułem, że wprowadzenie tego prawa jest. Był to sygnał w kierunku, że każde życie jest ważne, również bezbronnych dzieci. Podczas protestów wydawało mi się, że ludzie, którzy uczestniczą w tym sprzeciwie, mogą do końca nie wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Mogli nie zdawać sobie sprawy, że zarodek, płód jest dzieckiem, jest człowiekiem.
– Czy to właśnie wtedy zdecydował się pan rozpocząć kampanię promującą życie?
– Tak, wtedy z grafikiem, z którym współpracuję, znaleźliśmy w internecie grafikę dziecka w sercu. Chcieliśmy to pokazać w Raciborzu, później również w Poznaniu.
– Jakiś czas później billboardy z dzieckiem w łonie matki można było zobaczyć niemal w każdym mieście w Polsce.
– Wychodziłem z założenia, że są osoby, które nie do końca zdawały sobie sprawę, że w całej tej sprawie mówimy o dziecku, o człowieku. Dlatego zdecydowałem, aby rozszerzyć tę informację.
– Jest pan skrytym człowiekiem, stroniącym od rozgłosu. Ta kampania billboardowa sprawiła, że zaczęło być o panu głośno. Z tygodnia na tydzień stał się pan wrogiem numer jeden środowisk liberalno-lewicowych. Czy było warto poświęcić swoją prywatność angażując się w te działania?
– Nie wyobrażałem sobie, żeby nie reagować w tej sytuacji. Wiedziałem, że odbędzie się to kosztem mojej prywatności, ale nie zdawałem sobie sprawy, że oddźwięk będzie tak wielki i moja osoba zostanie w to bezpośrednio zaangażowana. Mimo to uważam, że było warto.
– „Jak prezes taki dobry to zamiast zasypywać Polskę bezsensownymi i kosztownymi banerami mógł te miliony dać na hospicja onkologiczne”. To komentarz internauty opublikowany pod jednym z artykułów na pana temat. Podobnych wypowiedzi w mediach społecznościowych były setki, jeśli nie tysiące. Jak się pan do tego odniesie?
– Na pewno kwestia wydawania pieniędzy jest bardzo istotna. To bardzo ważne, aby pieniądze, które chcemy przeznaczyć na pomoc, faktycznie przynosiły dobro. Nie jest łatwo znaleźć taki projekt, który będzie wymagał pomocy finansowej i będzie rodził korzyści społecznie odbierane jako dobre. Moim zdaniem ta kampania była właśnie taka, czyli te pieniądze były dobrze spożytkowane. Do nas zgłasza się bardzo wiele osób i organizacji z prośbą o pomoc finansową. Staramy się każdą inicjatywę rozpatrywać – zastanawiamy się, czy w tym konkretnym przypadku będzie to rodziło dobro. Zauważyliśmy, że pieniądze niekoniecznie rozwiązują problem. Zdarza się, że ktoś zwraca się do nas z prośbą o pieniądze na operację dziecka. Pada konkretna kwota. Zbiórka prowadzona jest również w portalu pomocowym. Tymczasem my, rozpatrując tę sytuację, dowiadujemy się, że taka operacja może być wykonana w Polsce i jest refundowana przez NFZ. Choć zdarza się też, że zgłaszają się do nas osoby np. z ubytkiem części twarzy po leczeniu onkologicznym. Odtworzenie tego ubytku to spory koszt. Z NFZ dostają tylko niewielką kwotę i proszą o wsparcie. Staramy się na takie prośby reagować. Nasza fundacja zamierza też stworzyć warunki dla dzieci niepełnosprawnych. Planujemy wybudować taki ośrodek we współpracy ze Starostwem Powiatowym w Raciborzu. Po naszej stronie byłby koszt budowy ośrodka, natomiast samorząd wziąłby na siebie jego prowadzenie.
– Ma pan ogromną fabrykę, zatrudnia tysiące osób, wydaje miliony złotych na pomoc osobom potrzebującym, funduje kaplice i klasztor w czasie, gdy na Zachodzie Europy kościoły się po prostu zamyka. Promuje pan wartości życia i rodziny wbrew ogromnej części opinii publicznej. Dlaczego pan to wszystko robi? Przecież mógłby pan kupić jacht, podróżować po świecie, czerpać z życia garściami.
– Dom Rekolekcyjny, w którym Siostry Zawierzanki prowadzą rekolekcje ignacjańskie to jest bardzo potrzebna działalność. W Polsce co roku kilkanaście tysięcy osób bierze udział w takich rekolekcjach. Klasztor w Pietrowicach Wielkich pełni taką rolę. Pomogliśmy też zorganizować Kaplicę Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu przy parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Raciborzu. Taka 24-godzinna adoracja jest bardzo rozpowszechniona za granicą. Teraz w Raciborzu również jest miejsce, do którego może przyjść każdy, kto ma na to ochotę. W dzisiejszych czasach jest to bardzo potrzebne. Żyjąc w ciągłym ruchu, zamieszaniu, chaosie, takie miejsce jest bardzo użyteczne. Widziałem jak funkcjonuje to w innych miastach, jakie jest zainteresowanie. W tym miejscu można znaleźć wytchnienie. Tym bardziej, że funkcjonuje to społecznie – ludzie sami to utrzymują i prowadzą, bezterminowo. Dla mnie to jest cud. Dlatego pomagaliśmy przy powstaniu tej kaplicy w Raciborzu. Druga kaplica jest przy zakładzie (Eko-Okien – red.). Gdy ją stawialiśmy, nie spodziewałem się, że będzie ona tak często odwiedzana. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest to aż tak potrzebne. Było warto.
– Stawianie kaplic jest lepsze niż podróże po świecie?
– Podróże to jest super sprawa i można z tego korzystać. Nie trzeba mieć do tego olbrzymich pieniędzy. Jedno nie przeszkadza drugiemu.
– Na stronie internetowej waszej fundacji natknąłem się na historię Tymoteusza. Mama zdecydowała się go urodzić pomimo wady letalnej, którą wykryto podczas badań prenatalnych. Po urodzeniu chłopiec przeżył 108 minut. To świadectwo wiary i miłości czyta się ze ściśniętym sercem. Jednak nie każdy ma w sobie taką wiarę, taką ufność, taką odwagę. Co mają zrobić osoby, które nie są jak mama Tymoteusza?
– Nie wyobrażam sobie, co musi czuć taka osoba. Matka nie ma wpływu na to, że została w takiej sytuacji postawiona. Ale czy musi być decydentem i sędzią, który decyduje, aby to dziecko dobić? Bo tak naprawdę są dwie możliwości: pozwolić temu dziecku przyjść na świat – choćby miało przeżyć kilka godzin – lub zabić to dziecko wcześniej. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale te osoby nie są pozostawione z tym problemem same sobie. Mogą otrzymać pomoc w hospicjach perinatalnych.
– Czy wasza fundacja wspiera również takie hospicja?
– Tak, oferujemy pomoc hospicjom perinatalnym. Te hospicja nie mają charakteru stacjonarnego. W zasadzie jest to grupa ludzi, w większości wolontariuszy, którzy walczą o każdy dzień życia takiego chorego dziecka. W Warszawie jest małżeństwo Dangel, które zapoczątkowało to w Polsce. Obecnie w naszym kraju jest już 18 hospicjów perinatalnych. Nie wszyscy o nich wiedzą, a to właśnie tam można uzyskać pomoc w takich dramatycznych sytuacjach.
– Promujecie też Wspólnotę Trudnych Małżeństw Sychar. Wspólnota mówi, że nawet gdy jest naprawdę trudno, gdy w grę wchodzi znęcanie się jednego małżonka nad drugim, nawet w takich dramatycznych przypadkach nie decydować się na rozwód. Jaka jest alternatywa?
– Nie można pozwolić sobie na to, aby być krzywdzonym. Od krzywdziciela trzeba się odseparować. Dlatego wspólnota Sychar zaleca, aby w takich sytuacjach decydować się na separację. Ale nie na rozwód. Małżeństwo jest nierozerwalne. Małżonkowie ślubują sobie do końca życia. Wspólnota Sychar wspiera w radzeniu sobie w tak trudnych sytuacjach. Zdarza się, że jeden z małżonków odejdzie, a ten drugi wciąż na niego czeka, dając jednocześnie świadectwo swoim dzieciom: tata i mama „zachorowali”, ale ja dałem słowo i się tego trzymam, niezależnie od tego, co zrobi druga strona. Świat dziś mówi: tu ci nie wyszło, znajdź sobie kolejnego partnera. Potem okazuje się, że z drugim partnerem również nie wychodzi. Przychodzi trzeci, czwarty i tak dalej. Przecież nie o to chodzi. We wspólnocie Sychar jest mnóstwo małżonków, którzy postępują inaczej, czekają. Wiele jest przypadków, że po latach „doczekują się” – ten drugi małżonek rozumie swój błąd i powraca.
– Czy nie boi się pan, że opowiadając się głośno i zdecydowanie po stronie wiary, Kościoła Katolickiego, życia, ucierpią Eko-Okna? Że to całe zamieszanie odbije się w negatywny sposób na działalności firmy, którą od tylu lat pan buduje?
– Billboardy, kaplice wieczystej adoracji, klasztor – to są jedynie propozycje, z których ktoś może coś wziąć dla siebie lub nie. Ja nie widzę w tym niczego, co mogłoby zaszkodzić mojej firmie. Sprzedajemy nasze produkty również za granicę, mamy klientów muzułmanów oraz przedstawicieli innych wyznań i nikt nie ma problemu z tym, że ja jestem katolikiem.
– Jeśli już jesteśmy przy Eko-Oknach... Czy to było tak, że budował pan firmę z myślą o tym, że kiedyś umożliwi ona panu prowadzenie tej drugiej, prospołecznej działalności? Czy też ta refleksja przyszła z czasem?
– Zmiana mojego postrzegania nastąpiła dopiero cztery lata temu. Wtedy zauważyłem, że dalszy rozwój firmy jest pozbawiony głębszego sensu, jeśli nie towarzyszy mu rozwój społeczny. Chcemy spożytkować wiedzę, którą zdobyliśmy w trakcie kampanii billboardowej, w społeczności naszej firmy – pomóc rodzinom, które mają mieć chore dziecko, czy też parom, które mają problem z zajściem w ciążę. Pracownicy wiedzą, że oferujemy taką pomoc i coraz częściej się po tę pomoc zgłaszają. W ten sposób zakład, oprócz dawania pracy, może realnie pomagać społeczności firmy i regionu. To wszystko ma też praktyczny wymiar. Spadek liczby urodzeń w Raciborzu i okolicy to mniej pracowników w naszej firmie. Ludzie, którzy funkcjonują w dobrych małżeństwach, są też lepszymi pracownikami.
– Mówi pan, że ta refleksja przyszła z czasem. Jak to się stało?
– Przeżywaliśmy z żoną kryzys w naszym małżeństwie. Wtedy zauważyłem, że firma, pieniądze, te wszystkie hale i samochody, niewiele znaczą w sytuacji, w której się znalazłem. Czegoś w tym wszystkim brakowało. To był moment, w którym zdałem sobie sprawę, że moja dotychczasowa działalność była tylko częścią tego, co faktycznie mogę robić. Gdy zdałem sobie sprawę, co jest w życiu tak naprawdę najważniejsze, udało nam się wyprostować również sprawy prywatne.Wywiad przeprowadził Wojciech Żołneczko
Billboardy, kaplice wieczystej adoracji, klasztor – to są jedynie propozycje, z których ktoś może coś wziąć dla siebie lub nie. Ja nie widzę w tym niczego, co mogłoby zaszkodzić mojej firmie. Sprzedajemy nasze produkty również zagranicę, mamy klientów muzułmanów oraz przedstawicieli innych wyznań i nikt nie ma problemu z tym, że ja jestem katolikiem.”
Przyjaciele Życia
9 czerwca 2021 r. Katarzyna i Mateusz Kłoskowie otrzymali nagrodę „Przyjaciel Życia”, którą przyznaje Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia. W przeszłości tytuł ten przyznano m.in. Wandzie Półtawskiej.
– Przyjaciel życia jest i będzie najważniejszym wyróżnieniem przyznawanym przez Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka osobom wybitnym, które w niezwykły sposób przyczyniły się do budowania cywilizacji życia i miłości. Wyróżnienie przyznawane jest w dwóch kategoriach: działalności społecznej oraz cichego bohatera – powiedział Wojciech Zięba, prezes Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia, podczas uroczystość wręczenia statuetek. Wydarzenie zorganizowano przy Bazylice św. Floriana w Krakowie. Wśród zaproszonych gości znalazł się m.in. abp. Marek Jędraszewski.
– Dziś nieraz możemy upadać na duchu, widząc, jak cywilizacja śmierci ogarnia coraz to nowe przestrzenie naszego myślenia, postępowania i życia. Tym bardziej doceniamy świadectwo tych, którzy stoją na straży Bożego prawa, bo ono jest po to, by stać na straży naszego człowieczeństwa – powiedział abp Marek Jędraszewski podczas mszy świętej odprawionej po uroczystości.(żet)