FELIETON NOWIN – Gdzie ten złoty środek inflacyjny?
Jeszcze kilka miesięcy temu od rozmaitych ekspertów z zakresu ekonomii słyszeliśmy, że Rada Polityki Pieniężnej już dawno temu powinna była podjąć decyzję o podwyższaniu stóp procentowych, po to, by ograniczyć wzrosty inflacji. Dziś, kiedy stopy poszły w górę, często ci sami eksperci narzekają, że wzrosły raty kredytów, a zdolność kredytowa, zwłaszcza młodych Polaków drastycznie spadła.
Właśnie obejrzałem debatę ekspertów ekonomicznych. Chyba najlepiej podsumował ją prowadzący, który przyznał, że sam już nie wie, co jest dobre, a co złe w walce z inflacją. Bo z debaty wynika, że złotego środka w walce z rosnącą drożyzną, po prostu nie ma.
Skąd się w ogóle wzięła rosnąca inflacja, która w mniejszym lub większym stopniu dotknęła większość liczących się gospodarek świata? Tutaj eksperci są z reguły zgodni: to skutek pandemii i działań rządów poszczególnych państw, które – w sytuacji czasowego zamykania kolejnych gałęzi gospodarek – by zachować miejsca pracy, uruchamiały kolejne tzw. tarcze antykryzysowe, dosypując do obiegu dziesiątki i setki miliardów dolarów, euro i w naszym przypadku złotych. Miejsca pracy udało się zachować, kosztem jednak rosnących następnie cen usług i towarów, czego właśnie doświadczamy. Do tego doszedł jeszcze kolejny czynnik, czyli sytuacja międzynarodowa, a konkretnie zagrożenie wojną na wschodzie Europy i związane z tym rosnące ceny paliw i energii. Ta ostatnia przyczyna spotęgowała zresztą wcześniejsze problemy z cenami energii, wynikające z ekspresowego odchodzenia od energii opartej na paliwach kopalnych (za wyjątkiem gazu) oraz atomie (w Niemczech) i przechodzenia na energię opartą na źródłach odnawialnych.
Na przyczynach inflacji zgoda wśród ekonomistów się jednak kończy. Bo dzieli ich już nawet to, czy tarcze skonstruowane w taki, a nie inny sposób były potrzebne, czy nie. Dzieli ich również sposób walki z inflacją. Jedni twierdzą, że polska Rada Polityki Pieniężnej od razu, kiedy tylko pojawiły się symptomy rosnącej inflacji, powinna była rozpocząć podwyżki niemal zerowych stóp procentowych, jak to miało miejsce np. w sąsiednich Czechach. Z kolei obrońcy działań RPP wskazują właśnie na przykład Czech, które podwyżki stóp procentowych uruchomiły znacznie wcześniej i drastyczniej, niż stało się to w Polsce, a inflacja ma się tam jeszcze „lepiej” niż w Polsce (w styczniu wyniosła ona w Czechach 9,9%, w Polsce 9,2%).
Jedni eksperci twierdzą, że podwyżki stóp procentowych powinny być jeszcze wyższe, by zachęcić Polaków do oszczędzania, a nie wydawania (wyższe stopy procentowe oznaczają wyższe oprocentowanie lokat bankowych). Inni na to odpowiadają, że Polacy wciąż w przeważającej większości mają stosunkowo niewielkie oszczędności, więc tak naprawdę nie mają za bardzo czego lokować i wysokie odsetki na lokatach niczego tutaj raczej nie zmienią, zwłaszcza w sytuacji rosnących kosztów utrzymania gospodarstw domowych.
Eksperci są podzielni również w ocenie tego, że do naszych portfeli dosypywane są pieniądze. Tym razem w postaci wysokiej waloryzacji emerytur (wskaźnik waloryzacji od 1 marca wyniesie 107%, co oznacza, że emeryci otrzymywać będą 107% dotychczasowej emerytury) oraz zapowiedzi wypłacenia tzw. 13 emerytury. I znów eksperci są podzieleni. Jedni podkreślają, że to bez wątpienia jest działanie proinflacyjne, bo w obiegu będzie więcej pieniędzy, a więc będzie większa skłonność do ich wydawania. Inni odpowiadają, że emerytom, którzy nieraz po 40 lat harowali na swoje świadczenia, w obecnej sytuacji te dodatkowe pieniądze po prostu się należą. Jeszcze inni uważają, że skuteczną metodą na inflację są inwestycje, a nie pobudzanie popytu wewnętrznego, który w końcu się wyczerpie.
Ekonomiści są wszakże zgodni w dwóch sprawach. W tym, że nawet dalsze podnoszenie stóp procentowych nie przyniesie szybkiego efektu w postaci spadku inflacji, i że na to trzeba będzie poczekać wiele miesięcy lub nawet kilka lat. A co za tym idzie, że inflacja nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. I te konkluzje nie są specjalnie wesołe.
Artur Marcisz