Znów na zimę zabraknie węgla opałowego? Jego sprzedawcy przewidują drożyznę
KRAJ Choć na zwałach kopalnianych węgla nie brakuje, to zimą w domach może go... zabraknąć. Bo ten ze zwałów nadaje się jedynie do sektora energetycznego, a nie do sektora bytowo– komunalnego. Konieczne będzie więc importowanie węgla. Tu zaś pojawia się problem, bo nie za bardzo jest skąd brać węgiel, żeby był dobry i się to opłacało. Czy grozi nam powtórka scenariusza z zimy 2022 r. kiedy trzeba było podejmować wyjątkowe działania ratunkowe, by węgla nie zabrakło?
Dwa lata temu Polska stanęła przed sytuacją braku węgla opałowego na skutek rosyjskiej agresji na Ukrainę i wprowadzonego przez nasz kraj embarga na import rosyjskiego węgla. Ceny surowca rosły, w wielu składach go nie było. Sprowadzano węgiel z każdego dostępnego kierunku, nie zawsze dobrej jakości (zresztą zawieszono normy jakości dla węgla) a do dystrybucji opału włączono nawet samorządy.
Węgiel jest, ale nie ten do domowych kotłów
Obecnie sytuacja jest inna, ale znów węgla opałowego może zabraknąć i może być drogi. Przed brakami węgla, i co za tym idzie podwyżkami jego cen dla prywatnych odbiorców, przestrzega Prezes Polskiej Izby Gospodarczej Sprzedawców Węgla Łukasz Horbacz. Wskazuje on, że choć kopalnie obecnie borykają się z problemem nadmiaru węgla, to zimą może go zabraknąć. Wydaje się to nonsensem, ale prezes PIGSW podkreśla, że to całkiem realny scenariusz. Dlaczego? Bo na zwałach leży miał węglowy, który jest przeznaczony dla sektora energetycznego, a więc dla elektrowni węglowych i ciepłowni. A zabraknie węgla opałowego dla sektora bytowo– komunalnego, czyli m.in. dla prywatnych odbiorców ogrzewających domy węglem. Według ostrożnych szacunków Horbacza zimą może zabraknąć od 2 do 2,5 mln ton węgla opałowego. Polskie kopalnie go nie wyprodukują, bo zajmują się głównie produkcją miału węglowego dla energetyki. Węgiel opałowy jest dla nich niejako produktem ubocznym. Skoro jednak miału jest już dużo na zwałach, to i jego produkcja zostanie zapewne zmniejszona. A tym samym zmniejszona zostanie produkcja węgla opałowego. „Gigantyczny problem z nadmiarem miałów węglowych może więc skutkować zmniejszoną podażą węgla opałowego. Ponadto, spółki wydobywcze borykają się od wielu miesięcy z problemami finansowymi – nikt więc nie myśli o inwestycjach w zwiększenie mocy produkcyjnych, zwłaszcza w kontekście unijnej polityki dekarbonizacji i wspomnianych już problemów z nadmiarem miałów na rynku. Jako że nieszczęścia lubią chodzić parami, miały wydobywane przez niektórych producentów są obecnie tak niskokaloryczne, że ci, aby wywiązać się z kontraktów, zmuszeni będą kruszyć węgiel opałowy do miału, by podnieść jego parametry jakościowe co jeszcze bardziej przyczynia się do zmniejszenia dostępności węgla opałowego dla gospodarstw domowych" – tłumaczy Łukasz Horbacz.
Na ratunek węgiel z Kolumbii i Kazachstanu?
Pozostaje więc import, ale ten jest utrudniony przez niską jakość importowanego węgla i rosnące ceny. Dobry węgiel, lepszy nawet niż polski, można sprowadzać ewentualnie z Kolumbii albo Kazachstanu, ale daleka odległość tych krajów od naszego kraju wiąże się z kolejnymi implikacjami. Węgiel z wymienionych krajów jest węglem młodym, a więc kruchym, przez co w transporcie spora jego część (od 30 do 80%) zamienia się w miał. A tego przecież mamy już i tak nadmiar. I koło się zamyka. Import stanie się opłacalny dopiero wtedy, kiedy pojawi się odpowiedni impuls cenowy w krajowego rynku, czyli kiedy węgiel będzie droższy. Bo dzięki wyższym cenom węgla opałowego importerzy będą mogli sobie pozwolić na ewentualne koszty związane z koniecznością odsiania tego sortymentu od miału i straty związane z brakiem możliwości sprzedaży tegoż miału.
Ministerstwo planuje zaostrzenie norm jakości węgla
Dodatkowo niesprzyjający na polski rynek węgla wpływ mają geopolityka i polityka wewnętrzna, co może prowadzić do dalszych wzrostów cen. Ministerstwo Klimatu planuje bowiem zaostrzenie norm jakości węgla dla gospodarstw domowych, co może wyeliminować część polskiego węgla opałowego z rynku i podnieść ceny tego węgla, który na rynku pozostanie. Branża obawia się tych zmian. W związku z tym, ceny węgla opałowego prawdopodobnie wzrosną przed sezonem grzewczym. „Ceny w jakich węgiel sprzedawany był wczesną wiosną, były w większości przypadków mocno zbliżone do kosztów produkcji, być może u niektórych producentów były nawet poniżej granicy opłacalności. Od tego dołka, hurtowe ceny węgla kilkukrotnie już podnieśli tacy producenci jak – Południowy Koncern Węglowy, Węglokoks Kraj czy PG Silesia." – pisze Łukasz Horbacz. Według niego również węgiel sprzedawany przez Polską Grupę Górniczą cenowy dołek również ma już dawno za sobą, tj. najtańszy był wiosną. Zresztą pobieżny rzut oka na internetowy sklep PGG wystarczy, by dojść do wniosku, że choć drogo może jeszcze nie jest, to taniej już było. Cena dostępnych obecnie w sklepie sortymentów węgla jest wyższa o 150– 200 zł na tonie niż najniższa cena z 30 dni przed rozpoczęciem promocji. Poza tym część sortymentów węgla jest niedostępna.
Ratunkiem ciepła zima
„Konkluzja wydaje się więc dość oczywista – prawdopodobieństwo wzrostu cen węgla ocenić należy jako wysokie. Stosownie do zasad ekonomii – im krótszy będzie okres, w którym konsumenci skupią się na zakupach „czarnego złota” w warunkach ograniczonej podaży, tym większa będzie presja na jego cenę." – uważa Łukasz Horbacz. Jedyne co, jego zdaniem, może uchronić konsumentów przed podwyżkami to "kolejna najcieplejsza zima stulecia lub kolejna akcja rządu która „uspołeczni” problem rosnących cen".
(art)