Odważni antypopuliści. Samorządowcy z początku kadencji to prawdziwi mężowie stanu
Tuż po zaprzysiężeniu radni z koalicji rządzących i włodarze są hardzi, podejmują niepopularne decyzje, mówią, że trzeba oszczędzać. Odwrotnie jest pod koniec kadencji – wtedy nagle okazuje się, że pieniędzy jest tak dużo, że można przepalać je na piknikach i festynach, a i tak wystarczy na spełnienie kosztownych obietnic rzuconych w czasie kampanii. Tu park, tam stadion, gdzie indziej hala widowiskowa. Kto bogatemu zabroni?
Mężowie stanu z Powiatu Raciborskiego
Aktualnie na największych mężów stanu w naszym regionie wyrastają radni Powiatu Raciborskiego. Już na początku nowej kadencji wzięli się za przekształcenie Młodzieżowego Domu Kultury z placówki oświatowej w instytucję kultury. Protestowali nauczyciele, protestowali rodzice dzieci z MDK. Nic nie wskórali. Mało tego. Na czerwcowej sesji, podczas której radni mieli podjąć uchwałę o zamiarze likwidacji MDK, chcieli też przyznać sobie podwyżki. Ostatecznie ktoś tam stwierdził, że tak duża dawka antypopulizmu może być jednak szkodliwa i projekt uchwały z podwyżką diet zdjęto z porządku obrad. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Radni wrócą do sprawy w sierpniu. Zresztą zwłoka w przyznaniu podwyżek może się radnym opłacić, bo w nowej wersji uchwały zaproponowano niższe potrącenia diet za nieobecność na posiedzeniach komisji i sesjach w porównaniu do tych, które zamierzano uchwalić w czerwcu.
Likwidacja MDK i podwyżka diet to nie wszystko. Władze powiatu przystały też na wprowadzenie strefy płatnego parkowania przy Szpitalu Rejonowym w Raciborzu. Dyrektor Ryszard Rudnik mówił o tym od lat, ale dopiero teraz grunt pod wprowadzenie niepopularnej decyzji okazał się dość stabilny, by to zrobić. Argumenty? Opłaty wymuszą rotację, poza tym miejsc parkingowych będzie jeszcze więcej. W innych szpitalach już dawno wprowadzono opłaty za parkowanie, więc dlaczego my mamy być gorsi? No i pieniądze zawsze się przydadzą.
Mąż stanu z Wodzisławia Śląskiego
Takiej szczerej, powyborczej działalności władz samorządowych jest w naszym regionie więcej. W Wodzisławiu Śląskim prezydent Mieczysław Kieca, prywatnie mieszkaniec Bielska– Białej, zwolnił swojego zastępcę Marcina Piwońskiego po 99 dniach (wliczając w to długie chorobwe). Przed wyborami podpisali porozumienie dla wodzisławskiego sportu, były zapowiedzi wielu potrzebnych zmian i inwestycji, z boiskiem treningowym i stadionem włącznie. Piwoński poparł Kiecę, który po raz kolejny wygrał wybory. Złośliwi mówili, że to wszystko pic na wodę, a Piwoński wyleci z urzędu pół roku po wyborach. Okazało się, że byli za mało złośliwi, bo Mieczysławowi Kiecy wystarczyły niecałe trzy miesiące na rozstanie się ze swoim zastępcą.
Mąż stanu z Popielowa
Interesujący jest również przykład jarmarku bożonarodzeniowego w Rybniku. W 2022 roku impreza musiała być bardzo skromna, bo sytuacja finansowa samorządu była trudna. Wiadomo, krajem rządził PiS, samorządy dostawały w skórę, pieniądze były pompowane na wschód, ewentualnie w okręgi wyborcze prominentnych posłów prawicy. Rok później było już zupełnie inaczej. Wybory wygrała uśmiechnięta koalicja, która wyciągnie samorządy z bagna, do którego wpychał je PiS. Dlatego jarmark był na bogato – z Dańcem, Karolakiem itd. Atmosfera na rybnickim rynku znowu była magiczna. Cieszył się prezydent Piotr Kuczera, cieszyli się mieszkańcy. To był czysty przypadek, że na horyzoncie majaczyły już wybory samorządowe.
Co ciekawe, prezydent Rybnika lubi odróżniać siebie od populistów. Na ogół udaje mu się ten wizerunek obronić. Tak było np. ze sprawą budowy biogazowni. Co prawda początkowo starano się utrzymać temat w tajemnicy, zarzekano się, że to dopiero wstępne przymiarki, że potencjalnych lokalizacji jest kilka, ale jak przyszło co do czego, ze wspomnianej listy wykreślono Chwałowice i zdecydowano się na Niewiadom, a więc dzielnicę, którą zamieszkuje mniej osób niż Chwałowice. Oczywiście były też inne względy, ale nie oszukujmy się, cztery miesiące przed wyborami taka arytmetyka ma znaczenie. Jednak mimo protestów i nacisków, prezydent Kuczera nie zrezygnował z planu budowy biogazowni. Bronił go w kampanii i podczas debat przedwyborczych. Skutecznie, bo wybory wygrał po raz kolejny.
Mąż stanu z Raciborza/Warszawy
W Raciborzu nowy prezydent już na początku kadencji pokazał oblicze prawdziwego męża stanu. Trzeba oszczędzać, bo budżet, który odziedziczył po poprzedniku, jest dziurawy jak ser szwajcarski. Parking wielopoziomowy w centrum miasta? Wykreślić. Park z placem zabaw przy dwóch wielkich blokowiskach i dzielnicą domów jednorodzinnych? Wykreślić!
Jednak na spiżowym obliczu Jacka Wojciechowicza pojawiają się już teraz populistyczne rysy. Park, którego wykonanie i utrzymanie miało być kosztowne, jednak powstanie, tyle że w innej, lepszej lokalizacji (z dala od ruchliwej drogi krajowej). Pomimo katastrofy raciborskich finansów, znalazły się też pieniądze na igrzyska (Lato z Radiem i TVP), dzięki którym raciborzanie zobaczyli swoje miasto w "Pytaniu na śniadanie" i stwierdzili, że jednak jest pięknie, że mają być z czego dumni.
Mąż stanu z Ocic (dawniej z Pietrowic Wielkich)
Podobnie było z Dariuszem Polowym, poprzednikiem Jacka Wojciechowicza. Polowy lekką ręką zrezygnował też z zagospodarowania placu Długosza. Mówił o tym w czasie kampanii. Miał na to miejsce inny pomysł, którego realizację miały wziąć na siebie Eko– Okna. Ostatecznie firma zmieniła zdanie, prezydent został z niezrealizowaną obietnicą, a raciborzanie z niezbyt urokliwym parkingiem w centrum, pełnym „klumpających" płyt chodnikowych.
Zresztą warto wspomnieć, że Dariuszowi Polowemu mina zrzedła już po zaprzysiężeniu na prezydenta, kiedy nowa rada miasta musiała uchwalić przesunięcie dodatkowych środków na edukację, bo brakowało pieniędzy na wypłaty dla nauczycieli.
Po tym incydencie w ówczesnym prezydencie zrodziło się pragnienie zostania mężem stanu. Postanowił uporządkować miejską oświatę. Pragnienie było tym silniejsze, że poprzedni układ władzy był mocno „nauczycielski". Nowy prezydent miał jednak w ręku coś więcej niż tylko uprzedzenie do politykujących belfrów. No bo skoro szkół jest tyle samo, co 20 lat temu, a uczniów jest dwa razy mniej, to wyjście jest tylko jedno – likwidacja. Protestowali rodzice. Protestowali nauczyciele. Wydawało się, że prezydent bierze ich na przetrzymanie. Spotykał się z nimi na kilkugodzinnych nasiadówach, wysłuchiwał cierpliwie litanii gróźb i próśb o pozostawienie szkoły w spokoju, powtarzał w kółko swoje. I co? I nic. Za chwilę utracił większość w radzie. No i okazało się, że to, co było do tej pory, wcale nie jest takie złe. Stać nas na to.
Miesiąc przed wyborami okazało się, że stać nas nawet na bezpłatną komunikację. Tutaj prezydent chyba jednak przedobrzył z populizmem. Wszechobecne, rozwieszone nawet w szkołach i przedszkolach plakaty z prezydentem reklamującym darmowe przejazdy autobusami, stały się niestrawne. I tak to, co miało pomóc wygrać wybory, okazało się przeszkodą w osiągnięciu tego celu.
Przestroga, że przed wyborami lepiej rzucić populistyczną obietnicę niż faktycznie ją spełnić.
Wojciech Żołneczko