Pierwsze powstanie śląskie w Rybniku w oczach uczestników
Wspomnienia i pamiętniki są niewątpliwie jedną z najciekawszych form pisarstwa historycznego. Na ich stronach suche fakty i daty zyskują nowy „uczuciowy” wymiar.
Pożółkłe kartki pamiętników
Zyskują nowe życie... Przed powstaniem Pierwszy narodowy zryw Górnoślązaków wywołało kilka przyczyn. „Za miedzą” powstało niepodległe państwo polskie, a mocarstwa europejskie wahały się w kwestii przynależności państwowej Śląska. Wzrastała świadomość społeczna polskich Ślązaków, robotników i chłopów. Wzmagało się zwykłe ludzkie poczucie niesprawiedliwości w traktowaniu ich przez wyżej postawionych Niemców. Wreszcie budziła się polska świadomość narodowa. Nie inaczej było w Rybniku.
Kto by się tam obawiał nawet śmierci
Aniela Wolnikówna z Paruszowca była jedną z osób zaangażowanych wówczas w agitację narodowościową. Wspomina ona pierwszy rybnicki wiec, który odbył się 24 listopada 1918 roku na prywatnej polanie obok cegielni. Kolejną polską manifestacją był pochód trzeciomajowy w 1919 roku, na czele którego niesiono polski proporzec. Wolnikówna wspomina także o sztandarze polskim gminy Paruszowiec, który przechowywany był w ich domu. Udzielała u siebie w domu lekcji języka polskiego i historii. Z prostotą opowiada o organizowaniu broni, a także samym wybuchu powstania 18 sierpnia: „Polacy nie poszli do pracy wyruszając przeciw Grenzschutzowi, który szedł od Wielopola (...) Nasza linia bojowa biegła wzdłuż toru kolejowego prowadzącego do Żor. Niestety była nas tylko garstka i broni było mało przeciw uzbrojonemu wojsku”.
Z bronią i bez broni
Górnośląskie powstanie 1919 roku nie było skoordynowaną akcją. W zasadzie powstanie nie posiadało centralnego dowództwa. Nie udało się nawet ujednolicić daty wybuchu na całym obszarze. Jeszcze gorzej wyglądała sprawa z wyposażeniem powstańców w broń czy choćby ubranie. Tylko niewielka część z nich posiadała wartościowy wojskowy sprzęt. Polscy bojownicy broń podkupywali od zdemoralizowanych Niemców, granaty wyrabiali chałupniczo – wykorzystując kopalniany dynamit. Trudno mówić w tej sytuacji o porównaniu sił walczących stron. Niemcy byli w pełni uzbrojeni, posiadali poparcie polityczne – rządu berlińskiego, przemysłowców, partii politycznych. Polacy nie mieli żadnego z tych atutów. Wobec braku odgórnych rozkazów zaimprowizowane akcje zbrojne podejmowali niżsi powstańczy przywódcy. Był taki i w Rybniku.
Na niebie pryskały szrapnele
Wojciech Zdrzałek dowodził trzema sekcjami powstańców, które 18 sierpnia operowały w okolicach Zebrzydowic. Barwnie opisuje potyczkę z oddziałami Grenzschutzu, która rozegrała się w lesie zwanym „Rosochocz”. W jego wspomnieniach widać jak na dłoni braki w uzbrojeniu i wyposażeniu powstańców 1919 roku: jego oddział używał w walce broni... myśliwskiej. Uderza także dysproporcja sił – np. udział w walce po stronie Niemców pociągu pancernego, który kursował na trasie Zebrzydowice – Jejkowice – Rybnik. Z jego pamiętnika wyłania się wspomniany brak koordynacji wśród Polaków: posiłki powstańcze z Jejkowic i Szczerbic przyszły za późno. Wojciech Zdrzałek relacjonuje: „(...) Rzuciliśmy się na wroga. Chodziło nam o odbicie jeńców. Deptaliśmy wojsku po piętach i ścigaliśmy cofający się Grenzschutz (..) aż pod sam most kolejowy. Strzelaliśmy gęsto z karabinów i rzucaliśmy granaty ręczne. Wszystko jednak bez skutku, bo niemieccy żołnierze usunęli się za nasyp kolejowy i pod jego osłoną wycofali się w stronę Rybnika”. Ostatecznie przewaga Niemców wzięła górę i Wojciech Zdrzałek wraz z towarzyszami broni musieli uciekać za granicę – na terytorium Polski.
Tomasz Ziętek
Tekst pochodzi z archiwum „Tygodnika Rybnickiego”