To jest mój grosz!
Niektórzy kiwają głową uśmiechając się do sympatycznej pani za ladą, inni lekceważąco machają ręką. Ale nie ja, to już koniec. Postanowiłem, że już nikt nigdy nie będzie winny mi grosika! Ten grosik jest mój i żadna uśmiechnięta panienka z obfitym biustem wierząca w to, że samym swoim wyglądem topi świadomość klientów tego nie zmieni! Bo przecież to nie ja wymyśliłem głupawy wymyk sprzedażowy: zamiast ceny 30 złotych, sprzedawajmy za 29,99 zł. Przecież „dwójka” z przodu wygląda, z punktu widzenia kupującego, lepiej niż „trójka”... Na pierwszy rzut oka, daje nieodparte wrażenie ceny zdecydowanie niższej, niż jest w rzeczywistości.Wychodząc z tego samego założenia, postanowiłem więcej nie przepłacać. Oj nie koleżanko, sprzedajesz za sumę prawie okrągłą (bez grosika), więc tyle ci zapłacę. Choćby dlatego, że kilka dnia temu policzyłem sobie ile tych grosików podarowałem w ciągu kilku godzin weekendowych zakupów – wyszło mi, że pięć w sześciu odwiedzonych sklepach. W skali miesiąca z takich grosików, darowanych często dosyć poważnym i bogatym firmom, uzbiera się pewno złotówka. Albo nawet i dwie. I ja chcę mieć tę złotówkę (albo nawet i dwie) dla siebie. I sam zdecydować, na co je wydać – mogę kupić sobie za nie piwo, albo przeznaczyć na zbożny cel. Święty nie jestem, więc sam nie wiem co wybiorę, ale na pewno nie dam się więcej naciągać. Bo dziś już nikt nie przekona mnie, że dramatyczny deficyt monet jednogroszowych w polskich sklepach to przypadek. Po prostu ktoś chce nas orżnąć. I tylko od nas zależy, czy się na to zgodzimy. Ja już mam tego dosyć. A Ty?
Z ostatniej chwili: Udało mi się. Już dwa razy byłem niepokorny. Nie powiem, panie ekspedientki były bardzo zdziwione dowiadując się, że nie jednak mogą być mi winne grosika. Żeby rozwiązać jakoś patową sytuację, proponowałem: – Może mi pani wydać dwa grosze. Wtedy ja będę pani winny jeden grosz. I wiecie co? Cud się stał! Grosik się znalazł!