Pan z sikawką
Najtrudniejsze chwile przeżył gasząc pożar lasu w Kuźni raciborskiej.
Moim zboczeniem zawodowym jest przestrzeganie przepisów przeciwpożarowych. Gdy jestem w restauracji, od razu zauważam brak gaśnicy. W markecie na zakupach tak samo: pierwsze co robię, to patrzę na sufit, czy są tam czujniki – przyznaje Bogusław Łabędzki z rybnickiej straży pożarnej.
Byle nie wojsko
Jak można spełnić marzenie każdego chłopca i zostać strażakiem? – Zostałem strażakiem przez przypadek. Były czasy komunizmu, a wśród młodzieży panowała wtedy duża awersja do służby wojskowej. Trzeba było coś wymyślić, więc padło na straż pożarną. Jednak po zakończeniu technikum mechanicznego okazało się, że matura jest zbyt wysokim wykształceniem na to zajęcie. Dla mnie więc jedyna droga dostania się do straży wiodła przez szkołę pożarniczą. Dziwnym trafem dostałem się do Krakowa, mimo że ubiegało się tam 16 kandydatów na jedno miejsce. A wszystko po to, by uniknąć tego nieszczęsnego wojska – śmieje się starszy kapitan Bogusław Łabędzki.
Toporek zamiast karabinu
Ostatecznie jednak nie można było całkowicie uciec od wojskowej dyscypliny. – Okazało się, że ta szkoła to też taka służba wojskowa, tyle że zamiast karabinu był toporek. I tak po dwóch latach nauki przyjąłem się do rybnickiej straży, gdzie pracowałem na podziale bojowym, czyli w grupie, która bezpośrednio bierze udział w akcjach – wspomina pan Bogusław, który po 6 latach został przeniesiony do sekcji rozpoznawania zagrożeń. Oprócz tego kieruje również większymi działaniami ratowniczo–gaśniczymi. Jego wrogiem zawsze więc będzie ogień. – Jest szacunek do ognia... szczególnie wśród starszych strażaków, którzy swoje już w życiu widzieli. Największym zagrożeniem nie jest jednak sam ogień, ale gazy pożarowe, które w przypadku nowoczesnych materiałów mogą być bardzo toksyczne – podkreśla Łabędzki.
Chwile grozy
Praca strażaka bynajmniej nie należy więc do bezpiecznych. – Szczególnie niebezpieczne są na przykład pożary w piwnicach. Mieszkańcy przechowują tam bardzo różne rzeczy. Raz doszło do podpalenia mieszkania. Strażacy wchodzą do środka i widzą płonące łóżko, a na nim przykryta kocem 11–kilogramowa butla z propan–butanem. Ja natomiast najbardziej niebezpieczną sytuację przeżyłem podczas gaszenia pożaru w Kuźni Raciborskiej. Podczas wjeżdżania do lasu rozwinęliśmy się od strony zawietrznej całą kompanią gaśniczą, czyli w 9 zastępów straży. Nagle, w jednej chwili doszło do zmiany kierunku wiatru i znaleźliśmy się na nawietrznej. Tempo rozwoju pożaru było tak duże, że ledwo udało nam się uciec przed jego frontem. Jeden ze strażników starał się jeszcze zwijać nasze węże. W ostatniej chwili udało mi się go wciągnąć do samochodu. Chyba uratowałem mu wtedy życie – wspomina chwile grozy pan Bogusław.
Mało podpaleń
Wszyscy pamiętają ten wielki pożar sprzed siedemnastu lat. Na co dzień jednak strażacy walczą z mniejszymi zagrożeniami. – Przyczyny pożarów są różne. Wszystko zależy od pory roku. Wiosna–lato: tutaj najczęściej mamy do czynienia z podpaleniami traw, płodów rolnych. W większości przypadków są to pożary niegroźne. Ludzie wyrządzają tym jednak szkodę środowisku. Inne pożary przeważają w okresie jesienno–zimowym: mamy teraz głównie do czynienia z pożarami w mieszkaniach, które zostają wywołane przez niewłaściwą eksploatację urządzeń grzewczych. Ludzie pozostawiają palenisko bez nadzoru, składują też materiały palne w pobliżu swoich pieców. No i jest w końcu pewien procent pożarów, które wywołuje celowe podpalenie. To jednak marginalna liczba – tłumaczy rybnicki strażak.
Krystian Szytenhelm