Tak balował Rybnik – cz. II
Kontynuujemy z naszym przedwojennym, sylwestrowym cicerone przechadzkę po zimowym Rybniku. W świetle latarń wirują płatki śniegu.
Pan O. podchodząc do lokalu Stokłosów widzi, że niektórzy już wietrzą się na balkonie. Płyną ożywione rozmowy, czasem tryśnie kaskadą czyjś śmiech, a para oddechów miesza się z mgiełkami tytoniowego dymu. W środku pary tańczą w najlepsze.
O Panu, któremu nikt nie podskoczy
W zdumienie wprawia pana O. jedna para. Facet z panią, której stopy sięgają mu do kolan. No jasne, to pan Grabowski trzyma w ramionach pannę Sz., o której można rzec teraz, iż tańczy tak, że nie dotyka stopą parkietu. Co się dziwić przy człowieku, który ma prawie 2.20 m. wzrostu. Panna Sz. czuje się tak radośnie i bezpiecznie. Temu facetowi nie tylko w Rybniku czy na Śląsku nikt nie podskoczy. Pan O. zamawia przy barze kieliszeczek „Podbipięty”. Grają charlestona. Po jakimś czasie wychodzi mijając po drodze aktualnie królującą miss Rybnika pannę Elę D. Nieśpiesznie opuszcza lokal. W uszach ma jeszcze ostatnie dźwięki foxtrota. Idzie Zamkową na rynek. Przy fontannie naprzeciw Boehma kilkoro ludzi. Kawałek dalej w powiewającym białym szaliku, znany z melancholijnych nastrojów pan P. zmienia repertuar. Urywa nagle „...już nigdy” i przechodzi do „miłości, co wybacza wszystko”. We wszystkich oknach światła. Widać ludzkie sylwetki. Kakofonia dźwięków, bo okna są często nieco uchylone, a w każdym mieszkaniu inna muzyka. Raz Kiepura, a za chwilę Ordonka, raz Mankiewiczówna, a za chwilkę Wagner! Pan O. dociera – kłaniając się uprzejmie i odpowiadając na pozdrowienia – do „Świerklańca”. No, no, tu też nietuzinkowi goście: redaktor T., sędzia S., księgarze B. i B., mecenas B. Czy tu wszyscy są na B? – zastanawia się pan O. W tym lokalu zastaje go północ. Strzelają korki szampanów, orkiestra tusz, z pobliskiego kościoła przebijają się dźwięki dzwonów. Jedni drugim ślą życzenia. Niektórzy padają sobie w ramiona. Całusy, cmoknięcia, okrzyki, wiwaty.
Karnawał w nadleśnictwie
Z rynku dobiega huk petard. Ponoć porucznik T. przyniósł nawet rakietnicę. Pan O. idzie sprawdzić. Wychodzi przez zaplecze. Z magazynu chłopcy wnoszą do kuchni skrzynie. Na jednej napis: Kantorowicz – Najwytworniejsze likiery i wódki. Na innej: Jerzy Jennkner – Fabryka likierów, gorzelnia koniaku i śliwowicy. Jeszcze na innej: Fabryka likierów – Zamkowe Zakłady Przemysłowe SA w Cieszynie. Pan O. dostrzega skrzynkę z charakterystycznym napisem znanej gdańskiej firmy, mającej oddział w Katowicach. Wyciaga z niej butelkę, przywołuje kelnera, który przyszedł ponaglić chłopców. Wyciąga portfel polecając: „A tego Schmallenberga poślij proszę do stolika pani W.” Wychodząc mija pana Z. zamiłowanego jak inż. M. myśliwego. Ten zaprasza go na karnawałowy bal nadleśnictwa. Te bale w „Świerklańcu” mają już swą renomę. Clou programu jest na nich konkurs gry na rogach. Na rynku najgłośniejsi są rybniccy akademicy. Jasny gwint – myśli pan O. – „światowcy” z Krakowa, Poznania i Lwowa. Ale ich bale na Białej to faktycznie jedne z najlepszych. No, jeszcze te organizowane przez PCK. Teraz najgłośniej u aptekarzostwa B., ale i w neorenesansowej kamienicy pana S. też dają do wiwatu. Podobnie u państwa N. Na rynku pojawia się sam dr. B. z małżonką, prowadząc pięknego rosyjskiego charta. Z drugiej strony podchodzi znana bardzo w Rybniku postać – pan S. Prowadzi oba swe pieski czyli dwa...bernardynki. Małżonka dostała migreny, więc została w domu. Podobno na Raciborskiej ktoś wyrzucił gramofon Telefunkena przez okno, bo panna Ź. nie chciała z nim zatańczyć.
Stock przez cały rok
Stock przez cały rok
Pan O. wraca Sobieskiego do „Świerklańca”, bo komuś obiecał. Bezdomni wracają Reja do „Heliosa”, bo właścicielka nawet w Sylwestra puszcza filmy, więc jak nie skorzystać z darmowej rozrywki i noclegu za 50 groszy! Jeden z nich śpiewa; „Ach jak przyjemnie kołysać się wśród fal....” Cóż pan O. zastaje w „Świerklańcu”? Aktualnie tańczony jest dopiero zdobywajacy parkiety lambeth walk (dopiero za dwa lata opanuje świat), ale już za chwilę rozbrzmiewają dźwięki najbardziej argentyńskiego tańca. Pośród dwóch par wprost iskrzy namiętnością. Tymczasem pan U. drzemie wtulony w pokaźny biust pani małżonki, która lustrując tańczących wolno sączy z kieliszka „Mandarin Ginger” i od niechcenia odpowiada siedzącej obok pani M., która popija owocową nalewkę o nazwie „morela”. Pan O. prosi kelnera o „stocka”. Znajomy częstuje go „Gabinetowym”. Kelner w mig wraca i naśladując reklamówkę mówi: Cały rok – tylko stock! I dodaje już od siebie: Potem szok! Po chwili pan O. i jego znajomy, gdy grają shimmy z rozbawieniem obserwują profesora M. tańczącego z liliputką. Ktoś woła: Gdzie moje Cinzano? Ktoś inny: jarzębiak cieszyński i starowin proszę! Czas upływa. Nadchodzi poranek nowego 1935 roku. Byle do wiosny. No, ale jeszcze przedtem co najmniej kilka karnawałowych imprez. Dancingi, five o’clocki, kuligi. Dla wielu to wesoły czas. Dla niektórych – Ogórków, Myśliwców, Stokłosów – bardzo udany. Miasto kocha muzykę, więc to najważniejszy element tego okresu. Płyną dźwięki muzyki zwanej klasyczną, operowej, operetkowej, hity z popularnych polskich filmów.
Michał Palica