Wciąż czuję ten power
Rozmowa z Adamem Pawliczkiem, jeżdżącym trenerem żużlowców RKM ROW Rybnik.
Drużyna RKM ROW Rybnik w tym roku jest rewelacją. Spośród 5 rozegranych już spotkań wygrała 4, a mecze z jej udziałem trzymają kibiców w napięciu właściwie do ostatniego biegu. Trenerem zespołu a zarazem jej zawodnikiem jest Adam Pawliczek, wychowanek klubu, idol rybnickich kibiców, pamiętający czasy ostatnich wielkich sukcesów zespołu. Praca trenerska w RKM ROW jest jego pierwszym zajęciem w tym fachu.
Długo zastanawiał się Pan nad objęciem funkcji trenera RKM ROW?
- Adam Pawliczek, trener RKM ROW Rybnik: Było to miłe zaskoczenie, gdy otrzymałem propozycję objęcia funkcji trenera. Kiedyś zrobiłem kurs trenerski, zresztą razem z Mirkiem Korbelem. Teraz nadarzyła się okazja, by wykorzystać to, w co kiedyś zainwestowałem. Radość okazała się podwójna, ponieważ taką pracę zaproponowano mi w Rybniku, w moim rodzinnym mieście i moim macierzystym klubie. Długo nad tą propozycja się nie zastanawiałem.
- Adam Pawliczek, trener RKM ROW Rybnik: Było to miłe zaskoczenie, gdy otrzymałem propozycję objęcia funkcji trenera. Kiedyś zrobiłem kurs trenerski, zresztą razem z Mirkiem Korbelem. Teraz nadarzyła się okazja, by wykorzystać to, w co kiedyś zainwestowałem. Radość okazała się podwójna, ponieważ taką pracę zaproponowano mi w Rybniku, w moim rodzinnym mieście i moim macierzystym klubie. Długo nad tą propozycja się nie zastanawiałem.
- Patrząc z perspektywy tych pierwszych pięciu meczów - chyba było warto?
- Cieszę się, że jestem trenerem, ale powiem szczerze - nieprawdopodobnie ciągnie mnie do jeżdżenia. Brakuje mi startów na torze, i w tym wymiarze czuję się niespełniony. Na siłę nie chcę się jednak wystawiać do składu, choć jeżdżę z chłopakami na treningach. Pojawię się w składzie w chwili, gdy poczuję ten prawdziwy „power". Choć pojechałem już w jednym meczu, w Ostrowie, wtedy już czułem, że dzieje się ze mną coś pozytywnego. Trzeba pamiętać, że do I ligi przyszedłem z drugiej ligi i dlatego też muszę jeszcze do wymagań pierwszoligowych doprowadzić swoje motocykle. Brakuje mi jazdy, bo mam duszę sportowca i najzwyczajniej w świecie rwie mnie do jeżdżenia.
- Cieszę się, że jestem trenerem, ale powiem szczerze - nieprawdopodobnie ciągnie mnie do jeżdżenia. Brakuje mi startów na torze, i w tym wymiarze czuję się niespełniony. Na siłę nie chcę się jednak wystawiać do składu, choć jeżdżę z chłopakami na treningach. Pojawię się w składzie w chwili, gdy poczuję ten prawdziwy „power". Choć pojechałem już w jednym meczu, w Ostrowie, wtedy już czułem, że dzieje się ze mną coś pozytywnego. Trzeba pamiętać, że do I ligi przyszedłem z drugiej ligi i dlatego też muszę jeszcze do wymagań pierwszoligowych doprowadzić swoje motocykle. Brakuje mi jazdy, bo mam duszę sportowca i najzwyczajniej w świecie rwie mnie do jeżdżenia.
- Jak reaguje Pan w parku maszyn, gdy drużyna toczy kolejną batalię o zwycięstwo, a Pan może im pomóc jedynie słowem?
- Czuję się jak zawodnik. Nie spoglądam na sytuację meczową jako człowiek zajmujący się wyłącznie szkoleniem, ustawianiem taktyki itd. I dlatego jestem z chłopakami, i chcę im pomagać. Wydaje mi się, że pojawi się w tym sezonie taki czas, że objadę z nimi pięć biegów i będę miał z tego satysfakcję. Nie chcę jednak zamykać miejsca zawodnikom, mamy szeroką ławę i żużlowców, którzy powinni się rozwijać i iść do przodu. Jeżeli będą ze mną wygrywać na treningach - nie ma możliwości abym wystawił się do składu. Jest fantastycznie, ponieważ jest rywalizacja, jeździmy na treningach i zawsze w meczu jeżdżą ci, którzy danego dnia są najlepsi.
- Czuję się jak zawodnik. Nie spoglądam na sytuację meczową jako człowiek zajmujący się wyłącznie szkoleniem, ustawianiem taktyki itd. I dlatego jestem z chłopakami, i chcę im pomagać. Wydaje mi się, że pojawi się w tym sezonie taki czas, że objadę z nimi pięć biegów i będę miał z tego satysfakcję. Nie chcę jednak zamykać miejsca zawodnikom, mamy szeroką ławę i żużlowców, którzy powinni się rozwijać i iść do przodu. Jeżeli będą ze mną wygrywać na treningach - nie ma możliwości abym wystawił się do składu. Jest fantastycznie, ponieważ jest rywalizacja, jeździmy na treningach i zawsze w meczu jeżdżą ci, którzy danego dnia są najlepsi.
- Fakt, że jest Pan nadal czynnym zawodnikiem pomaga w pracy trenerskiej?
Oczywiście, że pomaga. Mogę im podpowiedzieć co trzeba zrobić, zmienić, włożyć dodatkową energię. Trenując razem, omawiamy przygotowanie toru, zastanawiamy się nad odpowiednim dopasowaniem sprzętu.
Oczywiście, że pomaga. Mogę im podpowiedzieć co trzeba zrobić, zmienić, włożyć dodatkową energię. Trenując razem, omawiamy przygotowanie toru, zastanawiamy się nad odpowiednim dopasowaniem sprzętu.
- Pierwsze pojedynki RKM ROW-u były określane jako „mecze thrillery", „mecze horrory", gdzie walka o zwycięstwo toczyła się do ostatniego biegu. Takie napięcie meczowe można wyreżyserować jak w dobrym kinie?
- Napięcie meczowe wzrasta z każdym biegiem. Jeśli trwa mecz na styku, każdy bieg zmienia sytuację, jest nerwówka, po każdym biegu człowiek przeżywa stres. Oczywiście nikt nie jest w stanie wyreżyserować takiego pojedynku, choć nie ukrywam, że takie mecze z perspektywy kibica ogląda się jak dobre kino.
- Napięcie meczowe wzrasta z każdym biegiem. Jeśli trwa mecz na styku, każdy bieg zmienia sytuację, jest nerwówka, po każdym biegu człowiek przeżywa stres. Oczywiście nikt nie jest w stanie wyreżyserować takiego pojedynku, choć nie ukrywam, że takie mecze z perspektywy kibica ogląda się jak dobre kino.
- A Pan woli takie mecze „na styku" czy raczej spokojne zwycięstwa z bezpieczną przewagą punktową?
- Ostatni mecz z Grudziądzem był łatwy. Natomiast rzeczywiście każdy pojedynek wyzwala stres i wygląda to tak, że nawet jeśli nie jadę, to jednak przebywam w parku maszyn i czuję obciążenie podobne do tego, jakbym startował w meczu. Czuję wtedy ogromną adrenalinę. Mecze na styku, które w dodatku wygrywamy, sprawiają, że czujemy się spełnieni, dopada nas prawdziwa euforia, a ekstaza po zwycięstwie jest większa niż w spotkaniu wygranym łatwo i bez większej walki.
- Ostatni mecz z Grudziądzem był łatwy. Natomiast rzeczywiście każdy pojedynek wyzwala stres i wygląda to tak, że nawet jeśli nie jadę, to jednak przebywam w parku maszyn i czuję obciążenie podobne do tego, jakbym startował w meczu. Czuję wtedy ogromną adrenalinę. Mecze na styku, które w dodatku wygrywamy, sprawiają, że czujemy się spełnieni, dopada nas prawdziwa euforia, a ekstaza po zwycięstwie jest większa niż w spotkaniu wygranym łatwo i bez większej walki.
- Po wygranym meczu z Rzeszowem mówił Pan, że Mariuszowi Węgrzykowi będzie musiał kupić chyba worek melisy, bo do końca spotkań wytrzymuje napięcie w decydujących o losach meczu startach…
- To był oczywiście żart. Mariusz sam najlepiej wie, co trzeba robić, by uspokajać własne nerwy. Jest zawodnikiem, który zresztą nerwy ma ze stali. Jednak każdy zawodnik musi mieć własne, odpowiednie podejście i w ciężkich sytuacjach zachowywać zimną krew. Mariusz pokazał tą zimną krew i w meczach z Gnieznem, Rzeszowem i Ostrowem.
- To był oczywiście żart. Mariusz sam najlepiej wie, co trzeba robić, by uspokajać własne nerwy. Jest zawodnikiem, który zresztą nerwy ma ze stali. Jednak każdy zawodnik musi mieć własne, odpowiednie podejście i w ciężkich sytuacjach zachowywać zimną krew. Mariusz pokazał tą zimną krew i w meczach z Gnieznem, Rzeszowem i Ostrowem.
- Zawodnicy podkreślają świetną atmosferę, jaka panuje w zespole. Jak tworzy się taki dobry klimat?
- Na tą dobrą atmosferę miał wpływ okres przygotowawczy do sezonu, który trwał od grudnia. Ważne było, że razem trenowaliśmy i ćwiczyliśmy. Później ten kapitał emocjonalny procentował w bezpośredniej pracy na torze, w wygranych meczach. Jesteśmy w klubie kolektywem i klimat powstaje nie tylko wśród zawodników. Muszą pomagać również władze klubu. My wszyscy gramy w tym roku w jednej drużynie. A przekonanie o jednomyślności wszystkich towarzyszy mi od dawna, bo jeżdżę na żużlu już od 28 lat i mam za sobą wiele doświadczeń. Jeżdżąc w klubach, w których nie było atmosfery, nie byliśmy w stanie wiele zdziałać.
- Na tą dobrą atmosferę miał wpływ okres przygotowawczy do sezonu, który trwał od grudnia. Ważne było, że razem trenowaliśmy i ćwiczyliśmy. Później ten kapitał emocjonalny procentował w bezpośredniej pracy na torze, w wygranych meczach. Jesteśmy w klubie kolektywem i klimat powstaje nie tylko wśród zawodników. Muszą pomagać również władze klubu. My wszyscy gramy w tym roku w jednej drużynie. A przekonanie o jednomyślności wszystkich towarzyszy mi od dawna, bo jeżdżę na żużlu już od 28 lat i mam za sobą wiele doświadczeń. Jeżdżąc w klubach, w których nie było atmosfery, nie byliśmy w stanie wiele zdziałać.
- RKM ROW jest w tym sezonie zespołem nieobliczalnym, wielu fachowców skazywało drużynę jako pewnego kandydata do spadku, a po 5 ligowych kolejkach zajmujecie drugie miejsce w tabeli. O co tak naprawdę walczycie w tym sezonie?
- Mamy drużynę, która jest młoda, tworzą ją zawodnicy po 20 roku życia, którzy chcą coś udowodnić. Wszyscy z nich są głodni sukcesu, a każdy z nich chce w pełni ujawnić swoją wartość. Wszyscy z nich się rozwijają i tylko ja tutaj zawyżam średnią wiekową (śmiech). Naszym celem przed sezonem było dostanie się do pierwszej szóstki i walka w play offach. Trudno mówić o walce o Ekstraligę, jeśli zarząd ma do spłacania jeszcze stare długi. Dlatego trzeba docenić ich zaangażowanie. Jednak rzeczywiście na rozmowy o Ekstralidze jest zbyt wcześnie. Musimy osiągnąć pewien pułap, zarówno finansowy jak i kadry zawodniczej. Póki co, walczymy o pierwszą szóstkę. Chyba, że nagle pojawi się ktoś pokroju Romana Abramowicza i będzie chciał w Rybniku stworzyć „żużlową Chelsea" - to czemu nie, wtedy wszyscy zaszalejemy (śmiech).
- Mamy drużynę, która jest młoda, tworzą ją zawodnicy po 20 roku życia, którzy chcą coś udowodnić. Wszyscy z nich są głodni sukcesu, a każdy z nich chce w pełni ujawnić swoją wartość. Wszyscy z nich się rozwijają i tylko ja tutaj zawyżam średnią wiekową (śmiech). Naszym celem przed sezonem było dostanie się do pierwszej szóstki i walka w play offach. Trudno mówić o walce o Ekstraligę, jeśli zarząd ma do spłacania jeszcze stare długi. Dlatego trzeba docenić ich zaangażowanie. Jednak rzeczywiście na rozmowy o Ekstralidze jest zbyt wcześnie. Musimy osiągnąć pewien pułap, zarówno finansowy jak i kadry zawodniczej. Póki co, walczymy o pierwszą szóstkę. Chyba, że nagle pojawi się ktoś pokroju Romana Abramowicza i będzie chciał w Rybniku stworzyć „żużlową Chelsea" - to czemu nie, wtedy wszyscy zaszalejemy (śmiech).
- W meczu z Grudziądzem w końcu przełamał się Marcin Rempała. Wpływ na jego dobrą postawę w meczu mógł mieć fakt, że urodziła mu się córka?
- Myślę, że tak, w końcu Marcin czekał na narodziny już jakiś czas, żył tym wydarzeniem. W meczu pokazał, że stać go na naprawdę wiele. Wydaje mi się również, że pluszowy słoń, którego dostał dla córki na prezentacji przyniósł mu szczęście i punktował tak jak wszyscy od niego oczekują.
- Myślę, że tak, w końcu Marcin czekał na narodziny już jakiś czas, żył tym wydarzeniem. W meczu pokazał, że stać go na naprawdę wiele. Wydaje mi się również, że pluszowy słoń, którego dostał dla córki na prezentacji przyniósł mu szczęście i punktował tak jak wszyscy od niego oczekują.
- A Denis Gizatullin, związany od kilku lat z klubem?
- Chwała mu za to, że tutaj został. Poprzednich sezonów nie miał specjalnie udanych. Ma wszystkim wiele do pokazania. Dopiero teraz doszedł do sprzętu o jakim marzył. On potrafi jeździć, jest zawodnikiem, który na motorze potrafi zrobić praktycznie wszystko, potrafi wygrywać z najlepszymi, a stylem jazdy przypomina mi Tomasza Golloba z dawnych czasów. Denis jeździ bojowo, efektownie, i jeśli będzie dbał o sprzęt tak jak trzeba, to stać go na wiele i jestem przekonany, że może dostać się do czołówki światowego żużla.
- Chwała mu za to, że tutaj został. Poprzednich sezonów nie miał specjalnie udanych. Ma wszystkim wiele do pokazania. Dopiero teraz doszedł do sprzętu o jakim marzył. On potrafi jeździć, jest zawodnikiem, który na motorze potrafi zrobić praktycznie wszystko, potrafi wygrywać z najlepszymi, a stylem jazdy przypomina mi Tomasza Golloba z dawnych czasów. Denis jeździ bojowo, efektownie, i jeśli będzie dbał o sprzęt tak jak trzeba, to stać go na wiele i jestem przekonany, że może dostać się do czołówki światowego żużla.
- A gdy na tor wyjeżdża Ronnie Jamrozy, drży Pan o jego los? Zanotował przecież dwa groźnie wyglądające upadki w tym sezonie.
- Drżę o los każdego zawodnika, to jest żużel i tutaj każdy może mieć jakiś przykry w konsekwencjach upadek. W żużlu trzeba się przyzwyczaić, że upadki były, są i będą. Lecz gdybym drżał za każdym razem, stałbym się pewnie jakąś osiką i chyba musiałbym zmienić zawód (śmiech).
- Drżę o los każdego zawodnika, to jest żużel i tutaj każdy może mieć jakiś przykry w konsekwencjach upadek. W żużlu trzeba się przyzwyczaić, że upadki były, są i będą. Lecz gdybym drżał za każdym razem, stałbym się pewnie jakąś osiką i chyba musiałbym zmienić zawód (śmiech).
- Pan pamięta jeszcze czasy, gdy rybnicką drużynę tworzyli zawodnicy wywodzący się stąd, opartą na wychowankach. Teraz drużyna wygląda zupełnie inaczej.
- Z pewnością każdy klub chciałby mieć swoich wychowanków i też wolałbym aby w klubie było jak najwięcej wychowanków. Patrząc jednak z innej strony - w klubach nie ma aż tylu talentów, by stanowili trzon zespołu. Zdaję sobie sprawę, że kibice chcą oglądać miejscowych idoli, przecież bywały czasy, że z miejscowości, z której pochodzi konkretny zawodnik na mecze przyjeżdżały tłumy, aby go oglądać.
- Z pewnością każdy klub chciałby mieć swoich wychowanków i też wolałbym aby w klubie było jak najwięcej wychowanków. Patrząc jednak z innej strony - w klubach nie ma aż tylu talentów, by stanowili trzon zespołu. Zdaję sobie sprawę, że kibice chcą oglądać miejscowych idoli, przecież bywały czasy, że z miejscowości, z której pochodzi konkretny zawodnik na mecze przyjeżdżały tłumy, aby go oglądać.
Rozmawiał: Marcin Mońka