Zaświeciła nam gwiazdka nadziei
Kiedy 16-letni Mateusz pierwszy raz stanął na nogi, rozpłakał się. Wszyscy płakali ze szczęścia.
We wrześniu ubiegłego roku zmarł ojciec, w marcu próbował targnąć się na życie starszy syn. Próba na szczęście była nieudana, ale po odratowaniu chłopak na dwa miesiące zapadł w śpiączkę, potem bezwładnie leżał na szpitalnym łóżku. Cała rodzina Wowrów przeszła prawdziwe piekło, bo tragediom końca nie było. Teraz jednak nad ich domem zaświeciła wigilijna gwiazdka. Gwiazdka nadziei, że wszystko będzie dobrze i w następne święta Mateusz już sam, bez pomocy innych, będzie mógł zjeść wigilijną kolację, może nawet i pomoże mamie zrobić makówki, które tak lubi.
Jesteśmy razem na te święta
Najcięższe chwile przeszli wszyscy razem, trzymając się mocno za ręce, wzajemnie pocieszając i podnosząc na duchu. Pomogła im szkoła, pomogło wielu ludzi dobrej woli. – Tak się bałam tych świąt, ale teraz już wiem, że wszystko idzie ku dobremu – nie kryje łez wzruszenia pani Maria. – Po śmierci taty musimy się trzymać razem. Będzie nam brakowało ojca na wigilii, ale najważniejsze jest teraz to, że my jesteśmy razem na te święta. Prawda Mateuszku? – zwraca się do siedzącego obok syna. – Tak – potakuje z uśmiechem chłopak. Kilka dni temu wrócił z Wojewódzkiego Ośrodka Reumatologiczno-Rehabilitacyjnego w Goczałkowicach, gdzie z niewielkimi przerwami od lipca przechodzi rehabilitację. 4 stycznia, dzięki pomocy Fundacji Anny Dymnej, (postarała się o nią szkoła w Gogołowej) Mati rozpoczyna tam kolejny turnus.
Teraz już wszystko będzie dobrze
11 marca, godz. 21.00. O tym dniu wszyscy chcieliby już zapomnieć, a najbardziej chyba sam Mateusz. Pani Maria pracuje w rybnickim Tesco, akurat zaczynała nocną zmianę. Najstarsza z rodzeństwa, Sylwia, wybierała się już spać. Nagle ciszę przerwał krzyk najmłodszego Szymona, który instynktownie wyczuł, że starszy brat zrobił sobie coś złego. – Nie rozumiem czemu? – zadaje sobie pytanie pani Maria. – Tego dnia Mati zachowywał się tak, jak zwykle. Malował kasetony w pokoju, pomagali mu koledzy. Potem zjadł kolację – wspomina tamten koszmarny dzień. Dzisiaj woli jednak nie oglądać się za siebie, ale patrzeć w przyszłość. – Warto czekać na to co będzie, bo wiem, że i tak wszystko będzie dobrze – uśmiecha się z nadzieją do dzieci.
„Zrobia to do ciebie, mamo”
Razem z Mateuszem przeżywali każdą chwilę w szpitalu. Czuwały przy nim na przemian, starsza siostra, Sylwia i mama. Mati najpierw trafił na jastrzębski, a potem katowicki OIOM. Kiedy odzyskał przytomność leżał na neurologii w klinice, następnie w szpitalu dziecięcym w Jastrzębiu Zdroju. Lekarze nie dawali mu szansy. Mówili, że będzie żył jak roślina. A jednak na przekór złym rokowaniom i wbrew surowym diagnozom, Mateusz stanął na swoich nogach. Było to w lipcu, na sali do ćwiczeń goczałkowickiego ośrodka. Spojrzał przedtem swojej mamie prosto w oczy i powiedział: „Zrobia to, ale do ciebie, mamo”. – Jak stanął na nogi, to się rozpłakał. Wszyscy płakaliśmy ze szczęścia – wspomina pani Maria. Dzisiaj jej starszy syn umie już chodzić z balkonikiem, staje przy drabinkach, sam się podnosi, rozróżnia literki, wraca mu mowa. Z podtrzymywaniem umie przejść po schodach do mieszkania na trzecim piętrze. – Pokonuje 61 schodów. Wiem, bo je liczyłam. Ale chce iść sam, tak się cieszy z każdego powrotu do domu – dodaje mama Mateusza.
Żeby nikogo już nie brakowało
A kim chcesz być Mateuszku w przyszłości? – pytam. – Górnikiem – z uśmiechem artykułuje chłopak. Jeszcze przed nieszczęśliwym zdarzeniem pojechał z mamą szukać szkoły. Był w ostatniej klasie gimnazjum. – Chciał iść do technikum górniczego. Mówił mi: Mamusiu, jakbym nie dał rady, to pójdę do zawodówki – wspomina pani Maria. Stara się już nie wracać do tego, co było. Jest wdzięczna ludziom za pomoc. – Nawet nie wiedziałem, że jest tylu dobrych i życzliwych ludzi. Dziękuję szkole w Gogołowej, która nie opuszcza nas ani przez chwilę i cały czas pomaga organizując akcje pomocy, czy szukając specjalistów dla Mateuszka. Dziękuję moim współpracownikom z rybnickiego Tesco za każdy gest pomocy. Bardzo wszystkim dziękujemy – mówi pani Maria. – Teraz najbardziej zależy mi na zdrowiu Mateuszka, żeby już było normalnie i nikogo z nas nie brakowało na żadnej wigilii – ociera łzy wzruszenia.
Iza Salamon