Tworzą teatr by wzbudzać emocje
Kiedyś weszłam na salę, gdzie odbywały się zajęcia z tańca współczesnego. Nie wiedziałam, co to jest, ale wiedziałam, że będę to robić do końca życia – mówi jedna z założycielek Grupy Wahadło.
– Naszym celem jest doskonalenie techniki tanecznej w stopniu zaawansowanym. Członkinie grupy systematycznie uczestniczą w profesjonalnych warsztatach tańca, biorą udział w projektach artystycznych i współpracują z zawodowymi tancerzami, choreografami i reżyserami, wykorzystując nabytą wiedzę do tworzenia własnej estetyki i formy wyrazu – tak reklamują się na swojej stronie internetowej tancerki z Grupy Wahadło, która działa przy Fundacji Elektrowni Rybnik.
Aleksandra Holesz i Bernadeta Pander siedem lat temu trafiły na salę, gdzie odbywały się zajęcia z tańca współczesnego. Trafiły tam ... i zostały do dziś. Od tego czasu ćwiczą codziennie. Efekty jakie osiągnęły zadziwiają wszystkich. A nie poruszają się po łatwej płaszczyźnie. Od trzech lat, tworząc Wahadło, szukają własnej drogi wyrazu. – To, co robimy, można podciągnąć bardziej pod teatr fizyczny niż tylko teatr tańca. Najważniejsze są w nim gesty. Staramy się zaadaptować je do języka scenicznego. Nie chcemy, żeby były dosłowne ale unikamy też, aby stanowiły tylko dodatek estetyczny – mówi Aleksandra Holesz, jedna z założycielek grupy.
Na początku były w czwórkę. Obecnie swoje spektakle wymyślają, tworzą i prezentują w dwójkę. – Choreografia, na której się opieramy wychodzi z nas. Nie chcemy niczego tworzyć na siłę, więc tematy poruszane w naszych spektaklach muszą być dla nas ważne. Inaczej stracimy wiarygodność. A to rzecz najważniejsza w całym tym przedsięwzięciu – twierdzi Bernadeta Pander. Dodaje również, że dla niej najistotniejsze są emocje. Jest dumna z tego, iż dotychczasowe spektakle są w stu procentach autorskie. Członkinie Wahadła nie adaptują, nie interpretują dzieł innych twórców. Tematów, które chcą poruszać, szukają w swoim otoczeniu. – Spektakl „Na wypasie” w przewrotny sposób opowiada o miejscu pokory w życiu każdego z nas. Zdajemy sobie sprawę, że ta cecha nie jest dziś zbyt popularna. Tym bardziej jednak chciałyśmy pokazać, że czasem warto zastanowić się nad sobą i nie przesadzać z roszczeniowym podejściem do życia. W czerwcu zaprezentujemy nową rzecz. Będzie ona dotyczyć komunikacji międzyludzkiej, a może bardziej zawirowaniom w tej dziedzinie życia – zdradza Holesz.
Praca i konsekwencja
Dziewczyny starają się być profesjonalistkami. Wiąże się to z bardzo ciężką i systematyczną pracą. Aleksandra Holesz i Bernadeta Pander nie mają ani wykształcenia ani korzeni artystycznych. To nie przeszkadza im budować swojego życia na pasji związanej z tańcem. Aleksandra wspomina, że gdy zobaczyła taniec współczesny, pomyślała: nie wiem, co to jest, ale będę to robiła do końca życia. – Być może to nawet dobrze, że nie wyrastałyśmy w środowisku artystycznym. To powoduje, że nie chcemy być artystkami na siłę. Chcemy tworzyć coś prawdziwego, coś, co daje nam satysfakcję – mówi Pander. Jej koleżanka przyznaje jednak, że fakt, iż trafiły do tańca tak późno miał też swoje minusy. – Musiałyśmy długi czas nadrabiać zaległości. W wieku dwudziestu paru lat uczyłyśmy się rzeczy, które dawno powinnyśmy znać i umieć. Dziś możemy powiedzieć, że zbieramy efekty naszej pracy. Udało się nadgonić stracony czas – twierdzi Holesz. Odnosi się również do bardzo popularnych show telewizyjnych, w których dominuje taniec. Według jej opinii to dobrze, że jest moda na ten sposób spędzania czasu. Wie jednak, jak tworzone są takie programy, że nie do końca odzwierciedlają rzeczywistość. – Młodzi ludzie przychodzą do nas i myślą, że po paru tygodniach będą tańczyć jak uczestnicy „You Can Dance”. A to nie jest możliwe. Aby osiągnąć taki poziom, należy rzetelnie trenować wiele lat – dodaje. Pytana, czy sama nie miała ochoty wziąć udziału w takim programie, odpowiada, że były takie propozycje (namowy) jednak ona uważa, że jest już za późno i swoje miejsce w tanecznym świecie już odnalazła. Gdyby była młodsza, to być może by spróbowała.
Widz jest ważny
Pierwszą osobą, która zaproponowała dziewczynom udział w spektaklu był Marian Bednarek. Potem był teatr „Navras”. Kolejny krok to już Grupa Wahadło. – Dla mnie bardzo ważne był projekt taneczny „Train project” w starej parowozowni w Bytomiu przy współpracy z Leah Stein. To otworzyło mnie na nowe rzeczy. Narodziła się we mnie wrażliwość, której wcześniej nie znałam – przyznaje Bernadeta Pander. Obie tancerki Wahadła twierdzą, że bardzo ważny dla nich jest widz. Że to właśnie emocje, które można u nich zobaczyć są największą nagrodą i zarazem motywacją do dalszej pracy.
Spektakle przedstawiane przez Grupę Wahadło opierają się na kontrolowanej improwizacji. Wszystkie elementy są dopracowane, na scenie nie może rządzić przypadek. To też powoduje, że każdy występ poprzedzony jest ciężkimi, starannymi przygotowaniami. Efekty najczęściej Wahadło przedstawia na festiwalach teatralnych w całym kraju. Profesjonalizm prezentowany przez członkinie grupy tanecznej powoduje, że z większości festiwali Wahadło przywoziło nagrody. Jednak nie to w tym wszystkim jest najważniejsze. – Oczywiście nagrody są fajne. Ale nie wyróżnienia od jury są najcenniejsze. Wyżej cenię sobie rozmowy z ludźmi. Nie ma nic wspanialszego niż moment, kiedy przychodzi widz i opowiada o swoich emocjach. Czasami odbiór naszych spektakli jest inny niż sobie założyłyśmy. Ale to jest bez znaczenia. Najważniejsze, że naszymi występami generujemy u odbiorców emocje. Tańcząc, cały czas mam świadomość, że gdzieś tam siedzą widzowie. Inaczej nie miałoby to wszystko sensu – dodaje na zakończenie Aleksandra Holesz. W tym czasie Bernadeta Pander kiwa tylko głową, wyrażając aprobatę dla słów koleżanki.
Marek Pietras