Za lewe L4 płacimy wszyscy
Od początku roku do Powiatowego Urzędu Pracy dostarczono prawie 1040 zwolnień lekarskich. – Nie chodzi o to, że ludzie chorują i chcą się usprawiedliwić – twierdzi Teresa Bierza, dyrektor PUP. - Chodzi o plagę sytuacji, w której rzekomo chory klient tłumaczy, że nie stawił się na szkolenie lub do pracy, ponieważ zapomniał albo nie mógł, a gdy jest poinformowany o nieusprawiedliwionej nieobecności oraz o fakcie, że wykreślimy go z rejestru, przynosi zwolnienie lekarskie – dodaje. Prawdziwym problemem są lekarze, którzy takie „lewe” zwolnienia wypisują na potęgę. A prawda jest taka, że za takie zachowanie, za utworzone stanowiska, na które się nikt nie stawia, za staże, które są przez te zwolnienia przerywane, za akcje aktywizacyjne płacimy my wszyscy, podatnicy.
– To jest precedens, który obserwujemy co roku, niestety, choć skala tych zachowań ulega obniżeniu, dochodzi już do kompletnych na tym polu absurdów – mówi dyrektor rybnickiego Powiatowego Urzędu Pracy Teresa Bierza. W roku 2009 zwolnienia lekarskie do urzędu pracy dostarczono łącznie 3883 razy, w zeszłym roku już o prawie tysiąc mniej – 2945. Od początku roku zanotowano już prawie 1040 zwolnień. – Nie chodzi o to, że ludzie chorują i chcą się usprawiedliwić – tłumaczy dyrektor PUP. – Chodzi o plagę sytuacji, w której rzekomo chory klient tłumaczy, że nie stawił się na szkolenie lub do pracy, ponieważ zapomniał albo nie mógł, a gdy jest poinformowany o nieusprawiedliwionej nieobecności oraz o fakcie, że wykreślimy go z rejestru, przynosi zwolnienie lekarskie – dodaje.
Bezmyślni lekarze
Nie da się oczywiście stwierdzić, ile zwolnień lekarskich jest wypisywanych w przypadku rzeczywistej choroby, a ile „na lewo”. Zastraszająca jest jednak skala i styl, w jakim owo oszukiwani urzędu się odbywa. – Proszę sobie wyobrazić, że przychodzi człowiek z połamaną ręką i żąda wpisania w rejestr, bo u swego kolegi ma zaklepaną pracę. Oczywiście, z racji jego stanu zdrowia odmawiamy rejestracji, ponieważ nie może pisać na komputerze, nie może też pracować fizycznie. On przychodzi za dwa dni z świstkiem od lekarza, że pacjent zdolny jest do odbierania telefonów – mówi dyrektor. – I nie ważne jest to, że za ubezpieczenie nie zapłaci pracodawca, tylko my. Gdyby ten obowiązek zdjęto z urzędów pracy, proszę mi wierzyć, bezrobocie zmalałoby jak ręką odjął, bo ludziom nie opłacałoby się rejestrować – dodaje. Problemem nie są jednak sami klienci, którzy poprzez kombinowanie chcą uniknąć odebrania ubezpieczenia z jednoczesnym niepodejmowaniem żadnej pracy. – Oni są niestety niereformowalni. Mamy grupę, która walczy o pracę, rozwija się. I mamy też takich, którzy po prostu pracować nie chcą i wszelkie nasze działania są bezcelowe – żali się Teresa Bierza. Prawdziwym problemem są bezmyślni lekarze, którzy takie „lewe” zwolnienia wypisują. – Jak pan myśli, kto za to zwolnienie tak naprawdę płaci? Za te utworzone stanowiska, na które się nikt nie stawia? Za staże, które są przez te zwolnienia przerywane? Za akcje aktywizacyjne? Oczywiście – my, podatnicy – mówi Bierza.
Dla chcącego nic trudnego
Ze statystyk PUP–u nie wynika, jaka część zwolnień to faktyczne choroby klientów. – Problem jednak w tym, że zajmując się tymi, którzy nie chcą pracować i tylko kombinują, moglibyśmy tutaj skupić się na tych, którzy chcą działać i którym się chce. Marnujemy energię niestety – mówi dyrektor. I nie jest tak, że Teresa Bierza nie wierzy w misję urzędu. – Ogromna część naszych podopiecznych wychodzi na prostą, zakładają własne interesy, mamy już nawet takich, którzy zatrudniają kolejnych bezrobotnych – mówi. Jednak furtka zwolnienia lekarskiego i ich nagminne wydawanie przez lekarzy powoduje, że tzw. bezrobotni nie chcący pracować są bezkarni. Czy bezkarni są jednak lekarze, którzy przymykają na ten proceder oko?
L4 za 50zł
TR dotarł do osoby bliskiej środowisku czerwioneckiego OPS–u. Osoba ta wymienia jednego z lekarzy gminy, który ma w zwyczaju wydawać „lewe” L4. – Chcesz załatwić wolne albo usprawiedliwić się w urzędzie? 50 zł i załatwione – mówi. Okazuje się, że lekarz znany jest także w Powiatowym Urzędzie Pracy. – Wiemy o kim mowa, mamy go na swojej liście – mówi dyrektor. O jaką listę chodzi? PUP, po zaobserwowaniu, że dziwnym zbiegiem okoliczności nazwiska pewnych lekarzy często się powtarzają, zaczął spisywać co bardziej aktywnych medyków z naszego regionu. – Zdarza się, że występujemy o weryfikację kart pacjentów, którzy u danych lekarzy dostali L4 i dalej będziemy to robić. Ta lista istnieje, jest aktualizowana – mówi dyrektor. Niczym zaskakującym nie są już dla pracowników PUP–u zwolnienia wypisane mężczyźnie w sile wieku przez pediatrę lub ginekologa. – To jest niestety cyrk na kołach. Jednego dnia człowiek mówi, że zapomniał, że miał przyjść, a na drugi dzień już mu się przypomniało i przynosi zwolnienie od ginekologa. Ja się pytam, na co on był chory? – pyta z ironią Teresa Bierza. Dopóki jednak lekarze nie wykażą się silniejszym zmysłem obywatelskim, a bezrobotni większą odpowiedzialnością pieniądze podatników dalej płynęły będą na ludzi, którzy od Powiatowego Urzędu Pracy oczekują ubezpieczenia a nie zatrudnienia.
Marek Grecicha