Ani hanys, ani gorol – Irakijczyk
Lekarz z Iraku leczy pacjentów w Ośrodku Zdrowia w Gołkowicach.
GODÓW. Bashar Hasseb Sail od dziecka marzył o studiach medycznych. Ale w Iraku, skąd pochodzi, nie mógł ich podjąć, ze względu na widoczne skutki przebytej choroby Heinego–Medina. Jednak to, że utyka wcale go nie złamało. Wręcz przeciwnie, tylko dodało mu sił do walki o swoją przyszłość.
Z rodzinnego Bagdadu zaczął wysyłać listy do uczelni na całym świecie, m.in. do Australii i Hiszpanii, z zapytaniem o możliwość rozpoczęcia studiów medycznych. W tej sprawie odwiedzał także ambasady, w tym polską. – Wiedziałem, gdzie leży Polska, znałem takie miasta jak Kraków, Warszawa czy Łódź. Znałem też historię tego państwa, jego specyfikę gospodarczą. Wiedziałem na przykład, że w latach 70. Polska zajmowała pierwsze miejsce na świecie w produkcji statków. O tym uczyłem się już w szkole w Iraku – mówi lekarz.
Irakijczyk czyta Mickiewicza i Wyspiańskiego
Po raz pierwszy przyjechał do Polski w 1983 roku. Standardowo, jak wszyscy obcokrajowcy, na pół roku trafił do Łodzi, gdzie w szkole dla cudzoziemców uczył się języka polskiego. – Łatwo nie było – śmieje się lekarz. – Słuchając polskiego, nie umiałem nawet odróżnić sylab, słyszałem tylko szelest słów wypowiadanych przez nauczyciela. Dlatego uczyłem się raczej na pamięć. No i ta bardzo trudna gramatyka.
Jak wspomina, początkowo nauka zajmowała mu bardzo dużo czasu. Samo „rozszyfrowanie” jednej strony w polskim podręczniku trwało nieraz kilka godzin. Ale z czasem, dla podszlifowania języka i lepszego poznania naszej kultury zaczął czytać polską literaturę piękną w oryginale. Wśród jego ulubionych lektur są np. „Dziady” Mickiewicza i „Wesele” Wyspiańskiego.
Krziż mie boli
Studia medyczne ukończył w Katowicach. Został internistą i patomorfologiem, czyli lekarzem przeprowadzającym m.in. sekcje zwłok. Rozpoczął pracę w Katowicach, potem m.in. były Chałupki i Jastrzębie. Kilka lat temu zaczął pracować w przychodni w Gołkowicach. Oprócz tego przyjmuje także w przychodniach w Rybniku i przy kopalni „Jas–Mos” w Jastrzębiu–Zdroju. – Praca na kontrakcie ma swoje dobre i złe strony – mówi doktor Bashar. – Dobra to ta, że zmieniając otoczenie, poznaję nowych ludzi, a zła, że ciągle muszę podróżować z miejsca w miejsce.
A co z gwarą? Dogaduje się pan z rodowitymi Ślązakami? – pytamy. – Ja, bez problemu – odpowiada gwarą lekarz. – Czasem więcej muszę się domyślić, dopytać, niż początkowo rozumiem. Ale nauczyłem się już wielu gwarowych określeń, i jak ktoś mi mówi, że boli go krziż, to już wiem, że chodzi o kręgosłup. Śląsk to wielokulturowy region. Wiem, że mieszkają tu zarówno hanysy, jak i gorole. A ja nie jestem ani jednym, ani drugim. Jestem Irakijczykiem– śmieje się.
Bigos pyszny, chleb za ciężki
Jego dzień zaczyna się o godz. 7.00, kiedy to wyjeżdża do pracy. I jest w niej praktycznie przez 12 godzin, bo w kawalerce w Jastrzębiu ponownie pojawia się o godz. 19.00. Wtedy szykuje sobie coś do jedzenia. Żałuje, że w Polsce, która ma dostęp do morza i jest pełna jezior, w sklepach jest tak mały wybór ryb. Z naszych potraw lubi na przykład bigos, często je sery, unika zaś chleba, który jego zdaniem jest zbyt „ciężki” dla żołądka. Jako muzułmanin nie je wieprzowiny, nie pije też alkoholu.
W Polsce, gdzie przed 10 laty otrzymał obywatelstwo czuje się dobrze, choć jak zauważa, wcale nie jest łatwo być obcokrajowcem. – Jak wszędzie na całym świecie, tak i tu są ludzie dobrzy i źli. Jedni traktują mnie normalnie, dla innych zawsze będę obcy – mówi. I dodaje śmiejąc się: – Ze względu na ciemną karnację i typ urody, dla niektórych byłem już na przykład Czeczenem, czy Rosjaninem z Azerbejdżanu.
Doktor Bashar nie nie wie jeszcze, czy w Polsce spędzi resztę życia. – Tu mam pracę, znajomych. Ale wolę nie myśleć o tym, co by się stało, gdybym się na przykład ciężko rozchorował i nie mógł pracować. Wtedy z pewnością musiałbym wrócić do kraju – mówi.
Anna Burda–Szostek