Dwa złote dla Rybnika. Opłata w urzędzie zniknęła, ale kto za tym stoi?
Sprawę na światło dzienne wyciągnęła radna PO, Monika Krakowczyk – Piotrowska. Interpelowała w radzie miasta, pytała prezydenta Fudalego, w końcu swe kroki skierowała do Ministerstwa Finansów.
Sprawa ciągnie się od stycznia. Wtedy w kasach urzędu miasta obsługujący transakcje bank zaczął naliczać opłaty w wysokości 2 złotych. „Dwa złote dla Rybnika” – jak nazywają całą sprawę radni opozycji – obowiązywały m.in. od podatków od nieruchomości, środków transportu oraz wywozu śmieci. – Wszyscy wiemy od czego się cała sprawa zaczęła. Od pamiętnej afery, w której kasjerki urzędu miasta miały defraudować pieniądze – mówi radny PO, Piotr Kuczera. – Nie może być jednak tak, że za złe zarządzanie i brak kontroli wewnętrznej płacą mieszkańcy miasta. To wina magistratu – dodaje.
Dobro miasta
Prowizja znalazła się w specyfikacji przetargowej. Magistrat umieścił w niej zapis, że możliwe jest nałożenie dwuzłotowej prowizji na niektóre transakcje dokonywane w kasach UM. – Zrobiłem to z uwagi na dobro miasta – tłumaczy się Adam Fudali, prezydent Rybnika
Koszty magistratu w związku z usługami banku, który zamiast miejskich kasjerów operuje naszymi pieniędzmi miały być całkiem wysokie – 400 tys. złotych w ciągu dwóch lat. Magistrat tłumaczy się więc, że w celu zabezpieczenia budżetu opłatę przerzucił na mieszkańców. Sprawa ma także drugie dno. – Chcieliśmy podkreślić i promować bezgotówkowe transakcje, płacenie rachunków przez internet – mówi Fudali. – Wiem jednak, że wielu starszych mieszkańców z tej formy płatności nie korzysta, a do tego zbliża się reforma „śmieciowa” – dodaje.
Ministerstwo mówi „nie”
– Chcielibyśmy, by do wyborców dotarła informacja, kto w tym wszystkim był pierwszy – zaznacza Kuczera z PO. Chodzi o kwestię samej decyzji urzędu miasta o zniesieniu opłaty prowizyjnej dla mieszkańców. Rybnicka PO uważa, że to za sprawą działań Moniki Krakowczyk – Piotrowskiej i jej interwencji w MF doszło do zmiany decyzji. A odpowiedź ministerstwa była prosta – nie może dojść do sytuacji, w której miasto nakłada prowizję na transakcje gotówkowe dokonywane w kasach magistratu, gdyż obywatel ma do tego pełne prawo, co wynika zresztą z zapisów ustawy Ordynacja podatkowa.
Z tą wersją wydarzeń nie zgadza się urząd miasta, prezentując aneks do umowy z Bankiem Spółdzielczym, który obsługuje kasy magistratu. – Nie pozwoliłbym sobie na kłamstwa w stosunku do dziennikarzy czy mieszkańców – mówi Fudali, prezentując dokumenty. – Decyzja nie była podjęta w wyniku nacisków PO, a poprzez analizę tego, kto i za co płaci w urzędzie – dodaje. A płaci się w urzędzie dużo i często. Nawet jednorazowa wizyta w UM w Rybniku to dowód, że mimo udogodnień związanych z internetowymi przelewami, ogromna ilość mieszkańców wciąż dokonuje bezpośrednich wpłat w magistracie. – Trudno tu mówić o liczbach, ale jest to w dniu sporego ruchu kilkadziesiąt osób na jedną kasę – przyznaje jedna z kasjerek banku BS w urzędzie miasta.
Kura czy jajko?
Dla mieszkańca istotne jest w całej sprawie tak naprawdę nie to, kto wypracował to rozwiązanie, a fakt, że w końcu doszło ono do skutku. Radnej Krakowczyk – Piotrowskiej należą się ukłony za to, że w ogóle sprawę poruszyła. I jeśli prawda jest taka, że to dzięki jej działaniom urząd zmienił zdanie, rybnicka PO może wpisać sobie w osiągnięcia, że mieszkańcy zapłacą w kasach miasta tylko tyle, ile trzeba i nic ponadto.
Adamowi Fudalemu zaś podziękować trzeba chyba za to, że w końcu głos mieszkańców usłyszał. Bo choć koalicja i opozycja mówią zgodnie, że zwykły mieszkaniec za dodatkowe dwa złote do każdej transakcji rabanu w urzędzie nie zrobi, styczniowa decyzja odbiła się szerokim i negatywnym echem wśród rybniczan.
(mark)