Mieszkańcy trują koty? Dramatyczny apel z Chabrowej
DZIELNICA – Interwencje
W zeszłym tygodniu do redakcji „Tygodnika” dotarły bardzo niepokojące wieści. Po naszej interwencji w sprawie dzikich kotów zamieszkujących osiedlowe klatki, pojawiła się grupa mieszkańców, która na swoją rękę stara się „rozwiązać” problem. A nie tędy droga!
Artykuły „Koci problem na Chabrowej” oraz „Dzikie koty mogą być zagrożeniem” wywołały spore poruszenie wśród mieszkańców osiedla „Chabrowa”. Problem w tym, że część mieszkańców owo zagrożenie odczytała bardzo dosłownie i próbują wygonić koty wszelkimi możliwymi sposobami.
Podrzucają im truciznę
– Nie jestem ani zwolenniczką, ani przeciwniczką tych dziko żyjących kotów, ale to co się dzieje, przerasta zdrowy rozsądek – mówi mieszkanka Chabrowej, która zwróciła uwagę na problem. Okazuje się, że mieszkańcy jednego z bloków na osiedlu podrzucają kociakom zatrute jedzenie, by w ten sposób wygonić zwierzęta.
Zaniepokojeni lokatorzy, którym los zwierząt nie jest obojętny zwrócili na to uwagę także weterynarzy z dzielnicy, ci także skontaktowali się z redakcją. – Reakcja na interwencyjny artykuł jest chyba odwrotna od zamierzonej – mówi jeden z weterynarzy, pracujący w rybnickiej lecznicy. – Kociaki, które nie są badane faktycznie mogą roznosić choroby, ale to powinien być raczej apel do sanepidu i administracji, by coś z tym fantem zrobili. Mieszkańcy próbują robić to na własną rękę, co przecież jest nieludzkie – dodaje.
Administracja milczy
Mimo naszych parokrotnych rozmów z administracją osiedla i dwóch interwencji, opinii sanepidu oraz jednej z lecznic w okolicy, RSM wciąż wstrzymuje się z postawieniem jasnego stanowiska w całej sprawie. – Sprawa bezpańskich kotów na osiedlach ciągnie się już latami. Jednych to razi, nie dziwię się czemu, bo to dzikie skupisko, zalega w piwnicach, mnoży się i może przecież powodować choroby. Z drugiej strony są obrońcy i miłośnicy zwierząt. Dokarmiają je, dbają o nie, dają im ciepło i troskę. Mamy tutaj więc dwa interesy mieszkańców i tylko jedną klatkę – mówił nam jeszcze kilka tygodni temu Antoni Dziad, kierownik „Chabrowej”. Problem jednak w tym, że od naszej interwencji nie wiele się zmieniło. Sanepid wciąż nie otrzymał żadnego sygnału o problemie, a administracja zamiata dzikie koty „pod dywan”. A to sprawia, że działania mieszkańców względem zwierzaków, które akurat na osiedlu znalazły ciepły kąt szybko się radykalizują. – Ja nie przeczę, to może przeszkadzać, bo na pewno nie jest to przyjemny zapach ani widok w piwnicach. Ale te przypadki podtruwania to naprawdę przesada. Dlaczego nikt po prostu nie napisze do sanepidu w tej sprawie? – pyta jedna z mieszkanek osiedla, mieszkająca w bloku, w którym populacja kotów jest największa.
Ktoś musi się tym zająć
Sprawa jest banalnie prosta. Do sanepidu trafia pismo mieszkańca lub mieszkańców, którzy uskarżają się na dzikie, niebadane koty. Sanepid kontaktuje się z administracją, a ta musi w końcu sprawę sprawdzić. I nie chodzi tutaj o eksterminację zwierzaków. Chodzi o skierowanie ich do ośrodka, gdzie również znajdą dach nad głową, a dzięki temu zostaną przebadane, stosownie dokarmione oraz w końcu przestaną przeszkadzać mieszkańcom.
Jeśli więc jest coś, co mieszkańcy – nawet ci sfrustrowani – mogą w tej sprawie zrobić, to w końcu skierować swe kroki do instytucji, które powinny ten problem rozwiązać – do administracji osiedla oraz rybnickiego sanepidu. Opiekę nad kotami zostawmy specjalistom.
(mark)