Dyrektor urzędu pracy: – Odchodzę, bo chcę, a nie bo muszę
Teresa Bierza w strukturach służb zatrudnienia pracowała jeszcze przed powołaniem instytucji urzędów pracy. Przeszła wszystkie szczeble w swojej karierze zawodowej, a 25 marca po raz ostatni spotka się ze swoimi pracownikami. – Nie wiem, czy emerytura mi się spodoba, ale spróbuję pożyć trochę wolniej, spokojniej – mówi o swoim odejściu.
Pani kariera w urzędzie pracy trwa już kilkadziesiąt lat. To spory kawał czasu.
W sektorze służb zatrudnienia pracuję niemal całe moje zawodowe życie. Zaczynałam pod koniec lat 80-tych, gdy jeszcze nie powołano instytucji urzędu pracy, jaką znamy dzisiaj. Potem, w roku 1990 powołano system urzędów pracy, a od roku 1991 zostałam kierownikiem tego urzędu w Rybniku. Wydaje mi się czasami, że pracuję w urzędzie aż za długo (śmiech).
Sądzi pani, że teraz jest odpowiedni czas na przejście na emeryturę?
Myślę, że tak. Całe moje życie jest dość intensywne. To nie jest spokojna praca. Zawsze powtarzam moim pracownikom, że o naszej pracy można powiedzieć wiele – że jest nisko płatna, że jest stresująca i trudna. Ale nie można o niej powiedzieć, że jest nudna. Tutaj cały czas się coś dzieje. Mamy wciąż kontakt z ludźmi – bardzo różnymi ludźmi. Ja na emeryturze mogłabym być – zupełnie legalnie – już dobrych parę lat temu, bo te prawie 38 lat pracy o czymś świadczy. Chciałam na emeryturę już wcześniej, ale moje uzgodnienia z prezydentem Fudalim, z którym rozmawiałam o tym ponad rok temu sprawiły, że dałam sobie jeszcze jeden rok. Teraz ten czas nastąpił i pora się pożegnać. Nie chcę, by moje odejście kojarzone było z tym, że muszę odejść. Odchodzę, bo chcę odejść. Gdy jestem wciąż w względnie dobrym zdrowiu. Chciałabym pożyć trochę inaczej, spokojniej. Nie wiem, czy emerytura będzie mi się podobała, bo wiele się w moim życiu zmieni – kontakty z ludźmi, mój tryb życia. Ale ja mam jeszcze co w życiu robić.
No właśnie, chciałem spytać o to, kim jest Teresa Bierza poza pracą? Jakieś zainteresowania, hobby? Co będzie pani robiła w wolnym czasie?
Poza pracą mamy z mężem grono przyjaciół, z którym – ze względu na moje obowiązki i charakter pracy – dotychczas mogliśmy spotykać się tylko wtedy, gdy zgrywało się to z moim kalendarzem. Od ponad 30 lat ta grupa ludzi musiała zawsze patrzeć na to, czy ja mam dla nich czas. Teraz te kontakty będą częstsze. Bardzo lubimy razem zwiedzać. Nie tylko zagranicę, bo bardzo dużo jeździmy po Polsce. Lubimy rowery i na to też będzie więcej czasu. Poza tym – czeka na mnie naprawdę ogromna ilość książek do przeczytania. Kocham czytać, ale zawsze mówię, że do tego muszą mieć „przewietrzoną głowę”. Czas na czytanie znajdowałam, ale nie mogłam się temu w pełni poświęcić, skupić nad tym, często nie miałam na to siły. Teraz to się zmieni, z czego bardzo się cieszę. Mam też wnuki – niemałe, bo nie trzeba się nimi opiekować, jednak zasługują na to, by babcia miała dla nich czas. To ciekawi świata, bardzo inspirujący młodzi ludzie, z którymi uwielbiam rozmawiać. Być może w końcu zajmę się też pracą nad moim ogródkiem, który uwielbiam, a nie miałam na to zbyt wiele czasu. Najbardziej moim przejściem na emeryturę martwi się chyba mój mąż. Obawia się, co też wymyślę, mając tyle czasu (śmiech).
Gdyby spojrzała pani na swoją kilkudziesięcioletnią karierę, czy znalazłaby pani momenty przełomowe? Chwile, które zaważyły na dalszych losach, gdy wydarzyło się coś naprawdę ważnego?
Najważniejsza zmiana to początek roku 1990. Gdy zaczął tworzyć się system urzędów pracy – to była zmiana kolosalna. Między innymi dlatego, że ustawa z końca 89. roku, która wprowadzała ten system weszła w życie od 1 stycznia, a nikt jej na oczy nie widział. Dopiero po dwóch tygodniach opublikowano ten tekst. Ludzie już dawno przychodzili do urzędu się rejestrować i wszystko wypracowywaliśmy od podstaw, zupełnie sami. Na moich oczach tworzyła się instytucja, co było świetnym przeżyciem. Było oczywiście wiele błędów, gdy np. według ustawy umożliwiono rejestrację w urzędzie niemal całemu światu. W styczniu mieliśmy około 20 zarejestrowanych, pod koniec – już ponad 4 tysiące. A na początku grupa pracowników urzędu liczyła cztery osoby! O komputerach wtedy nikt nie myślał. Pierwsze dostaliśmy od Szwedów, w prezencie, w 1991 roku. W ogóle Szwedom zawdzięczamy w tym temacie bardzo wiele. Miałam ogromną przyjemność uczestniczyć w szkoleniu w Szwecji, co bardzo wiele mi dało, otworzyło mnie na wiele rozwiązań i pomysłów. Jest prawem wieku, że człowiek im starszy tym z większą nostalgią wspomina minione wydarzenia. Wtedy jednak odczułam właśnie, że moja praca jest czymś twórczym. Mieliśmy coś dobrego do zrobienia i pracowaliśmy nad tym. Mieliśmy świetne kontakty z ministerstwem, bardzo dobrze wspominam np. ministra Boniego, a z ogromną nostalgią wspominam Jacka Kuronia, który był naszym sercem. W tych wczesnych latach nie było takiej biurokracji, pracowało się sprawniej. Dzisiaj śmiejemy się, że sprawozdania trzeba będzie spisywać w zakresie koloru oczu i włosów bezrobotnych. Ktoś z zewnątrz tego nie zrozumie, ale biurokracja dzisiaj nie jest wolą naszych pracowników – urzędnik nie wymaga danych dokumentów z złej woli, tylko po prostu zgodnie z prawem są one wymagane. Kolejnym ważnym punktem było szukanie budynku na poczet nowej siedziby urzędu. To też był wtedy przełomowy krok, mieliśmy coraz więcej zarejestrowanych bezrobotnych, zespół pracowników także się rozrastał. Takich momentów było zresztą kilka, pierwszy wygrany konkurs na fundusze europejskie z programu FARE, nasze coraz lepsze wyniki w zatrudnieniu bezrobotnych – jest tego trochę.
Choć nie znamy jeszcze pani zastępcy na stanowisku dyrektora, gdyby mogła pani przekazać jedną złotą myśl tej osobie, co by to było?
Mam jedną zasadę, której staram się być wierna przez całe życie. Przekazał mi ją mój tata. „Jeżeli nie możesz komuś pomóc, to przynajmniej mu nie zaszkodź”. To jest dla mnie pierwsza i podstawowa zasada. W tej pracy najważniejsze są kontakty z ludźmi. Nie kierujemy się złą wolą, mamy takie a nie inne przepisy. Każdy z nas przechodzi tutaj swoje, dla mnie ostatni rok był bardzo trudny. Zawsze tę moją zasadę powtarzam też swoim pracownikom, bo choć wszyscy jesteśmy ludźmi, tutaj jesteśmy po to, by pomagać.
Miała pani przyjemność budować struktury służb zatrudnienia, ma pani ogromne doświadczenie. Czy według pani, po ponad 20 latach niepodległości nasz rynek pracy jest w tym miejscu, w którym być powinien?
Nie. To jest jedna rzecz, z którą nie mogą się wciąż pogodzić. Żeby uporządkować rynek pracy i służby zatrudnienia wystarczy kilka prostych zmian w ustawach. I nie wiem dlaczego nikt nie potrafi zdecydować się na ten krok. Zupełnie nie logiczne jest dla mnie mieszanie kwestii zatrudnienia z opieką społeczną i kwestiami lecznictwa, jak ubezpieczenie. To zaciera nam rzeczywisty obraz bezrobocia i sytuacji ludzi bez pracy. Wiele razy spotykaliśmy się w naszym urzędzie z ludźmi, którzy nie chcą pracą, chcą tylko być ubezpieczeni. To ogromny błąd, na którym cierpią wszyscy – urzędnicy, bezrobotni, którzy faktycznie szukają pracy oraz pracodawcy, do których trafia np. osoba nie mająca żadnej chęci do pracy. Potem pojawiają się problemy, a wystarczyłoby kilka prostych zmian.
Jak na pani odejście zapatruję się współpracownicy?
Trudno powiedzieć. Nie mogę być w tej sprawie obiektywna, bo znamy się tutaj wszyscy już wiele lat. Okaże się z pewnością za jakiś czas, jak będą wyglądały nasze kontakty, gdy będę już na emeryturze. Muszę jednak powiedzieć, że w przeciągu ostatniego roku odczułam ogromne wsparcie z ich strony, ale także z innych środowisk. Pracownicy mnie znają od samego początku, więc pewnie wiedzą czego mogą się po mnie spodziewać. Starałam się, by atmosfera i stosunki w urzędzie były dobre i mam nadzieję, że tak zostanie po moim odejściu.
Wspomniała pani o Jacku Kuroniu, jako o sercu. W jakim kontekście?
Spotkałam się z Jackiem Kuroniem dwa razy. Myślę, że wciąż jest postacią w Polsce niedocenianą. Człowiek, który stracił zdrowie i najbliższą osobę właśnie w związku ze swoją działalnością, gdy spotykał się z nami zawsze podkreślał, że w naszej pracy najważniejszy jest człowiek. Kuroń był w pewnym sensie niańką dla ludzi biednych. Został ministrem pracy w bardzo trudnym okresie przemian, gdy wiadomo, że ludzie nie byli przygotowani do nowego systemu. Jacek Kuroń był ludzką twarzą transformacji, która dokonała się z początkiem lat 90.. Bardzo się cieszę, że miałam możliwość się z nim spotkać. Zresztą przez całe moje życie zawodowe miała ogromne szczęście do szefów.
Czy jest coś, czego nie udało się pani osiągnąć?
Zawsze coś się znajdzie. Nie jest tak, że czegoś nie zdążyłam zrobić, ale pewne rzeczy można było zrobić lepiej. Moi pracownicy dobrze wiedzą, które z naszych działań nie wypaliły, co nam nie wyszło. Jednak mam satysfakcję, gdyż często robiliśmy coś pierwszy raz i udawało się wzorowo. Wspomniany już przedakcesyjny fundusz europejski FARE, z którego pozyskaliśmy pierwszy raz środki. Nie wiem, czy ktokolwiek w Polsce także o nie wystąpił. To nam dało motywację, by starać się dalej. Pierwszy wniosek w UE na pierwszy konkurs także realizowany był przez nasz urząd. Moim dzieckiem jest też Rybnicka Platforma Poradnictwa Zawodowego. Ten projekt działa i robią tam świetne rzeczy, choć tutaj również wiele rzeczy można byłoby zrobić lepiej.
25 marca będzie ostatnim dniem w tym biurze? Ostatnia kawa i ostatnie rozmowy?
Tak, choć mam nadzieję, że gdy wpadnę kiedyś z wizytą, to kawą mnie poczęstują (śmiech).
Trudno będzie się rozstać?
Rozstania są zawsze trudno, choć ja już od dłuższego czasu jestem na to gotowa. Moi pracownicy również. Początkowo wszyscy tutaj myśleli, że żartuję, gdy mówiłam o przejściu na emeryturę. Jestem gotowa na nowe życie. Czy będę zadowolona? To się dopiero okaże, choć jestem pełna nadziei. Zresztą, jestem urodzoną optymistką.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marek Grecicha