Za a nawet przeciw czyli tak czy siak kac
Po ukazaniu się poprzedniego felietonu dostałem mejla od czytelnika, który uważa, że o tym czy iść, czy nie iść na wybory do Parlamentu Europejskiego decyduje stosunek danego wyborcy do Unii Europejskiej. Ci co są „za” Unią pójdą i zagłosują, a ci co „przeciw” i tak zostaną przy grillu. Nie ma zatem sensu pisać o PE, bo to nic nie zmieni w podejściu ludzi do wyborów. Na to czy zmieni czy nie dowodów żadnych nie mam, ale za to pierwsza cześć tezy czytelnika jest całkowicie błędna.
Frekwencja w dotychczasowych wyborach do PE w Polsce (w 2004 i 2009 roku) wyniosła odpowiednio 20,8 proc. i 24,5 proc. Była tym samym najniższa z wszystkich frekwencji w ogólnopolskich wyborach, jakie odbyły się w naszym kraju po 1989 roku. Od tamtej pory do dziś poparcie dla członkostwa w UE niezmiennie wynosiło ponad 70 proc. Oczywiście wskaźniki „poparcia” różnią się w zależności od tego, jakie pytania zadaje się respondentom w badaniu. Jeśli na przykład zapyta się o skutki członkostwa w UE to aż 47 proc Polaków uważa aktualnie, że są one neutralne czyli akcesja przyniosła nam tyle samo korzyści co strat (badanie Instytutu Spraw Publicznych). 37 proc. uważa, że UE daje nam więcej korzyści niż strat, a 12 proc., że więcej strat niż korzyści. Gdyby zatem wspomniany czytelnik miał rację, to na wybory do PE powinno pójść dużo więcej ludzi niż rzeczywiście poszło czy obecnie deklaruje, że pójdzie.
Na razie, mimo wciąż dużego poparcia dla UE, zainteresowanie majowymi wyborami jest wśród Polaków mizerne. Podobnie jak przed poprzednimi, wyraża je tylko 28 proc. badanych. Za to odsetek Polaków deklarujących „brak zainteresowania” tymi wyborami jest najwyższy spośród dotychczas odnotowanych i wynosi aż 71 proc. Z kolei zamiar głosowania wyraża 34 proc. czyli znacznie mniej niż przed wyborami w 2009 roku (39 proc.). Inna sprawa, że zawsze w badaniach ludzie dużo więcej obiecują niż później realizują.
Uważam niezmiennie, że zawsze warto głosować, choć zgadzam się, że czasem kac po głosowaniu (choć przychodzi później) jest bardziej dokuczliwy niż ten po grillu. Z drugiej strony, coraz mniej dziwię się ludziom, że wybory do Parlamentu Europejskiego (a obawiam się, że również i kolejne, krajowe) nie wywołują ich zainteresowania czy wręcz budzą niechęć. To przede wszystkim wina polityków wszelkiej maści. I nawet gdyby teraz stawali na rzęsach (choć o takie poświęcenie ich akurat nie podejrzewam), to do 25 maja nie da się wiele naprawić. Jeśli coś może frekwencji skutecznie pomóc to moim zdaniem tylko…Ukraina. Ale o tym w kolejnym felietonie.
Arkadiusz Gruchot