Taksówkarz jak ksiądz, tylko nie da rozgrzeszenia
To miał być normalny kurs, choć trochę dalej niż zwykle. 100 km. Kwota została określona z góry – 250 zł. Nic nie wskazywało, że ten kurs skończy się z nożem na gardle – dosłownie.
Materiału na artykuł szukam w centrum miasta, przy Plazie. Tu auta z napisem taxi stoją zawsze. W dzień jest spokojniej, kierowcy mogą zapalić papierosa, porozmawiać. W nocy ruch jest większy, ale szału nie ma. Zdarzają im się nawet nocki z jedynym kursem za 10 zł, a przecież rodzinę trzeba utrzymać. O tym, że praca taksówkarza nie należy do bezpiecznych, nie trzeba nikogo przekonywać. Potwierdził to jakiś czas temu przypadek rybnickiego kierowcy, szeroko opisywany w mediach. Taksówkarz przeżył napaść nożownika, którego miał zawieźć do Opola, choć nic nie wskazywało na to, że klient może być niebezpieczny. Takie wydarzenia nie są częste, ale się zdarzają. Na postoju spotykam Krzysztofa – jest dobrze zbudowany, koło pięćdziesiątki. Zarówno on, jak i każdy z kolejnych spytanych przeze mnie kierowców, nie chce ujawnić się z nazwiska. To zamknięte środowisko, a przecież nikt nie chce kalać własnego gniazda. – Bardzo ważna jest rozmowa z klientem, szczególnie w nocy. Jeżeli klient jest zdenerwowany, to trzeba przynajmniej spróbować go uspokoić. Nigdy nie wiadomo, kto wsiada do auta. Są ludzie, którzy żywią nieuzasadnioną agresję, bo w końcu płacą więc wszystko im wolno. Czasem klienci dziwią się, że nie wpuszczam do auta z jedzeniem. Trzeba mieć pewne zasady i być stanowczym. Ja dbam o moje miejsce pracy i wolę poczekać, aż klient zje kebaba, a nie narażać się na zniszczenie samochodu. Taksówkarz musi być psychologiem, dbając jednocześnie o własną skórę. Czasem wysłuchuję więcej niż ksiądz na spowiedzi. Oczywiście po kursie o tym zapominam, ale być może niektórzy muszą się wyżalić komuś anonimowemu – twierdzi rozmówca.
Trzeba poznać miasto
W taksówce nie ma poglądów politycznych, społecznych czy religijnych. Kierowca musi dostosować się do klienta. – Wyczuwa się człowieka i dostosowuje język, zachowanie itd. To pewnie wynika z psychologii, ale również z instynktu samozachowawczego. Na początku mojej pracy nie miałem pojęcia, które dzielnice są niebezpieczne, gdzie lepiej nie podjeżdżać. Dzisiaj już wiem, że przy kursach na Paruszowiec, do Boguszowic na Pekin, Manhattan, a nawet w niektóre miejsca na Nowinach, trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Kiedyś wsiadło mi do samochodu czterech gości z Paruszowca. Rozmowa kręciła się tylko wokół tego za co i ile kto siedział. Kazali się podwieźć pod jeden z marketów i poczekać. Za chwilę wypadli biegiem ze sklepu i kazali szybko ruszać. Okazało się, że potłukli w sklepie butelki z alkoholem i wdali się w awanturę z ochroniarzem. Kupili 6 butelek. Odwiozłem, zapłacili, wysiedli. Kilka godzin później wezwano taksówkę pod ten sam adres. Już tam nie pojechałem – wspomina Krzysztof.
Dają dyla
Kolejnego – Adama, pytam czy klienci patrzą na markę samochodu. Na postojach widać najczęściej błyszczące mercedesy. Okazuje się, że w dzień owszem, ważna jest czystość, stan auta, zapach. W nocy najczęściej ważne jest, żeby było tanio. – Raz zdarzyło mi się, że pod dyskoteką trzej koledzy wpakowali mi do auta swojego kompana – „warzywo”. Był tak pijany, że nie potrafił usiąść na kanapie. Nie chciałem wieźć go samego, ale w końcu się zgodziłem. Pokazali, że ma 50 zł w portfelu. Pojechaliśmy. Starałem się jechać spokojnie, żeby się nie poobijał. Po dojeździe na miejsce gość, który przed chwilą był warzywem, wystrzelił z auta sprintem. Nie uciekł daleko, bo przeszkodził mu rów. Wpadł i został tam leżeć. Podszedłem, wziąłem mu z portfela za kurs i pojechałem. Nawet w stanie całkowitego upojenia miał zakodowane, że nie zapłaci i musi zwiać. Ale nie zawsze wozi się „patologię”, to są takie kwiatki. W większości klienci są w porządku. Budujące jest to, że ludzie po dwóch piwach czy kieliszkach nie chcą już wsiadać za kółko i wzywają taksówkę. Pokutuje jednak stereotyp, że taksówka to najwyższy luksus. Dlatego niektórzy klienci nie chcą podjeżdżać pod sam dom, albo każą zrzucić z auta koguta i napisy, żeby było incognito. Taryfy są ustalone i od razu można obliczyć ile się zapłaci. Oczywiście zdarzają się przypadki nieuczciwych kierowców – ostrzega rozmówca.
Uważaj na oszusta
Na kursie taksówką można oszukać klienta na kilka sposobów, tym bardziej, jeśli klient jest pod wpływem alkoholu. Najczęściej stosowanym oszustwem jest zmiana taryfy na liczniku taksówki, albo ustawianie taryfy nocnej przed 22.00, co podwaja kwotę. Aby nie dać się oszukać w ten sposób, warto podczas jazdy patrzeć na wyświetlacz licznika, tam wyraźnie widać ustawioną taryfę. Zmorą taksówkarzy pełnoetatowych, których kursy są jedynym zarobkiem, są niektórzy taksówkarze-emeryci. Celowo zaniżają oni koszty przejazdu, nie włączając taksometru od początku kursu. Dla dorabiających na kursach emerytów nie jest to strata, bo nie odprowadzają składek. Dla rynku to jednak nieuczciwa konkurencja. Ciekawostką jest, że na postoju kogut taksówki świeci. Po włączeniu licznika, kogut gaśnie. Jeśli widzimy taksówkę wiozącą pasażera, a kogut świeci, kierowca prawdopodobnie nie włączył licznika. Brak włączonego taksometru to przestępstwo skarbowe. Za każdym razem powinniśmy żądać od kierowcy paragonu. Uprawnia on później do ewentualnej reklamacji.
Brakuje miejsc
W Rybniku kierowcom taksówek doskwiera również problem braku miejsc postojowych. Pomimo uwolnienia zawodu taksówkarza, nie pojawiło się więcej miejsc. W centrum miasta taksówki można spotkać praktycznie tylko z dwóch stron przy galerii Plaza. Pozostałe postoje porozrzucane są z daleka od centrum. W takim układzie zarobić mogą tylko wybrani, szczególne w weekendy, kiedy młodzi ludzie wracają z imprez. W ostatnich tygodniach doszło jeszcze ograniczenie wjazdu na rynek. – To szczególnie dokuczliwe w przypadku starszych mieszkańców, którzy muszą przejść spod bramki do domu. Liczba taksówek nie idzie w parze z infrastrukturą miasta, jest ich za dużo – rzuca trzeci spotkany kierowca, już przez szybę, bo odjeżdża po klienta.
Szymon Kamczyk