Awantura o spokój
Firma, która miała być wizytówką całej gminy, stała się utrapieniem dla okolicznych mieszkańców
Mieszkańcy Samborowic skarżą się, że działalność tartaku powoduje uszkodzenia ich domów.
Narzekają, że gdy w firmie pracują maszyny do obróbki drewna, odczuwają w swoich mieszkaniach silne wstrząsy. Z tego powodu pękają im ściany. – Uszkodzenia pojawiły się już po kilku miesiącach pracy tartaku. Boimy się, co będzie po kilku latach! – denerwuje się Alicja Czerny-Polak. Najbardziej uszkodzenia widoczne są na tarasie i murowanym ogrodzeniu. Pękają także kafelki w domu. - Rysy z trzaskiem pojawiają się na moich oczach – mówi pani Alicja. Dużo poważniejsze zniszczenia widoczne są w domu Marii Sławik.
Pękające ściany
Mieszkańcy interweniowali w tej sprawie we wrześniu ubiegłego roku. W piśmie, skierowanym do firmy, powiadomili o swoich problemach i poprosili o zlikwidowanie ich przyczyn. Podpisało się pod tym 21 osób. – Nie chodzi nam o zamknięcie tartaku. Zdajemy sobie sprawę, że firma daje ludziom pracę. Ale niech zrobią odpowiednie zabezpieczenia, żeby produkcja nie rujnowała nam domów. Niech działają zgodnie z przepisami – zgodnie twierdzą mieszkańcy. Firma zobowiązała się wyjaśnić sytuację i wyeliminować uciążliwości. W tym celu zapowiedziała dokonanie oględzin ich domów przez rzeczoznawcę, który miałby ocenić stan techniczny budynków i określić, czy faktycznie uszkodzenia powstały w wyniku pracy tartaku. Jak twierdzą mieszkańcy, na obietnicach tylko się skończyło. Choć oględziny domów się odbyły, w zakładzie nie wprowadzono żadnych zabezpieczeń. – Prezes stwierdził, że mamy źle zbudowane domy – bulwersuje się pani Alicja.
Kontrole nie wykazały
W końcu sąsiedzi zgłosili sprawę u Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego. W styczniu i lutym 2006 r. odbyły się dwie kontrole, które nie potwierdziły ich pretensji. – Odbyły się przy wyłączonych maszynach! I jak mogły coś wykazać? – dziwi się Regina Garbas, kolejna z sąsiadek. Skargi mieszkańców zostały też odparte przez badania, przeprowadzone na zlecenie firmy we wrześniu 2006 r. – A nam się dalej w domach wszystko trzęsie. Tylko patrzymy, jak powstają kolejne pęknięcia – denerwują się mieszkańcy. Alicja Czerny-Polak pokazuje nagrany kamerą film. Widać na nim, jak nalana do dmuchanego basenu woda faluje w rytm pracujących głośno maszyn. Postanowiła nie czekać z założonymi rękami aż jej dom doszczętnie ulegnie zniszczeniu. Wynajęła adwokata, który działa w jej sprawie.
Bez pozwolenia
Zwrotem w sprawie okazało się pismo Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego w Katowicach z listopada, z którego mieszkańcy dowiedzieli się, że firma pozwolenie na użytkowanie hali tartacznej otrzymała dopiero w marcu 2006 r. Co więcej, WINB podtrzymał decyzję PINB w Raciborzu o uchyleniu tego pozwolenia. Okazało się bowiem, że inwestor otrzymał je w marcu warunkowo, jednak zlekceważył zalecenia nadzoru budowlanego. Zbulwersowani mieszkańcy uważają to za skandal. Twierdzą, że tartak działał już od zeszłego roku. Na potwierdzenie tego mają zdjęcia i nagrania. Zresztą z tego przecież powodu interweniowali już we wrześniu 2005 r.
Z goryczą wspominają radość, z jaką powitano w Samborowicach przedsiębiorcę, który zainwestował na terenach byłego PGR- u. Działająca prężnie firma stała się wizytówką całej gminy. Została nawet laureatem pierwszej edycji „Gali Przedsiębiorczości”, która odbyła się z wielką pompą w lutym 2006 r.
Zastraszanie
Firma zajmuje się działalnością tartaczną oraz świadczy usługi budowlane. Jej właścicielem jest Niemiec. Udaliśmy się do biura firmy. Po tym, jak przedstawiliśmy cel wizyty, od pracowników dowiedzieliśmy się, że szef jest za granicą i nie wiadomo, kiedy przyjedzie do Samborowic. Wieczorem, tego samego dnia, zastaliśmy go na terenie zakładu. Zapewnił, że to nie tartak powoduje pęknięcia w domach skarżących się mieszkańców. Powoływał się przy tym na wyniki kontroli i poczynione pod tym kątem badania. Rozmowa toczyła się w języku angielskim, ponieważ mężczyzna twierdzi, że nie zna polskiego. Pomimo wielokrotnych próśb, nie zgodził się na spotkanie z udziałem swojego pracownika, orientującego się w problemie, by jasno przedstawił stanowisko firmy. Nie zgodził się także na rozmowę po niemiecku w obecności osoby, znającej ten język. W końcu powiedział, że wywiadu może udzielić przy adwokacie w wyznaczonym przez nas terminie, ale gdy padła propozycja z datą spotkania, stwierdził, że nie ma czasu. Zapowiedział natomiast, że podejmie kroki prawne, jeżeli zdjęcia jego firmy lub też informacje na jej temat zostaną opublikowane. O tym samym myśli w stosunku do mieszkańców posiadających dokumenty, których, jego zdaniem mieć nie powinni.
– Właściciel nie liczy się z nami ani z przepisami. Myśli, że wszystko mu wolno. I jeszcze nas straszy? – denerwuje się pani Alicja. Sąsiadujący z tartakiem mieszkańcy są rozgoryczeni postawą właściciela firmy oraz tym, że pomimo oficjalnie stwierdzonych uchybień, zakład dostał pozwolenie na działalność. Nie pociesza ich fakt, że zostało ono uchylone. Czują się bezradni. Działalność tartaku naraża ich na dodatkowe koszty, związane z koniecznością remontu domów. Zapowiadają jednak, że nie zostawią tej sprawy i będą walczyć o swoje.
Leszek Chojecki - PINB w Raciborzu.
Inwestor odwołał się od naszej decyzji, uchylającej pozwolenie na użytkowanie do WINB, który ją podtrzymał i jest ona ostateczna. Podczas przeprowadzonych na terenie zakładu kontroli nie byliśmy w stanie stwierdzić, że obiekt był użytkowany. O każdej kontroli właściciel musi być wcześniej powiadomiony. Jednak jeżeli będzie sygnał od mieszkańców, że jest nadal użytkowany, przyjedziemy bez zapowiedzi i jak to się potwierdzi, nałożymy na firmę karę. Teraz zakład musi na nowo wystąpić o pozwolenie. Otrzyma je pod warunkiem spełnienia wszystkich wymogów. Niestety, nie możemy zagwarantować mieszkańcom, że wszystkie uciążliwości zostaną wyeliminowane. Jeżeli będą mieścić się w normach, określonych przepisami, firma może prowadzić działalność. Sąsiadom pozostanie dochodzenie swych praw na drodze sądowej.
Andrzej Wawrzynek - wójt gminy Pietrowice Wielkie.
Jestem zaskoczony informacją z WINB. Tartak działał od zeszłego roku, ale to nie gmina jest od pilnowania procedur związanych z nadzorem budowlanym. Jedyne, co możemy, to wydać decyzję o warunkach zabudowy a inwestor ma się do nich dostosować. Gmina ma za zadanie stworzyć warunki do rozwoju przedsiębiorczości. Wiem o konflikcie między firmą a okolicznymi mieszkańcami i zależy nam na tym, by go zażegnać. Nie chcemy, by zakład podupadł, bo daje ludziom pracę. Inwestor kupił teren po byłym PGR-ze, remontuje znajdujący się tam pałacyk. Z drugiej strony musimy chronić interesy mieszkańców i rozumiemy ich pretensje. Przyznając nagrodę firmie nie sprawdzaliśmy dokumentacji. Od tego są inne organy kontrolne.
Aleksandra Dik