Pogoda ducha receptą na długowieczność
Oboje pochodzą z wielodzietnych rodzin wywodzących się z ziemi wodzisławskiej, chociaż pani Klementyna urodziła się w niemieckim Bottrop 11 sierpnia 1912 r. Jej rodzice wyemigrowali do Westfalii za chlebem. Wywodzi się z rodziny Kubinioków, ojciec pochodził z Łazisk, matka z Godowa. Ojciec pracował w kopalni w Westafalii, przyjechał na Śląsk, żeby się ożenić i potem, już wraz z żoną znowu wyjechał do Bottrop. Tam spędzili 20 lat, w Westfalii urodziły się wszystkie ich dzieci, których było jedenaścioro. Troje zmarło, reszta wróciła wraz z rodzicami do Polski w okresie powstań śląskich. Brat ojca był komendantem rejonu POW i pod pretekstem choroby matki ściągnął go w ojczyste strony. Obaj walczyli w powstaniach, w 1922 r., gdy część Górnego Śląska wróciła do Macierzy ojciec pani Klementyny ściągnął z Niemiec całą rodzinę. Początkowo pracował w kopalni „Ignacy" w Niewiadomiu, potem - w okresie wielkiego kryzysu - dotknęło go bezrobocie.
Henryk Szewczyk urodził się 22 listopada 1908 r. w Turzy-Olszenicy. Jego ojciec był kołodziejem, pracował u właściciela majątku olszenickiego. Miał czternaścioro dzieci. Pan Henryk nauczył się od ojca fachu, był również kołodziejem i cieślą. Te umiejętności przydały mu się w trudnych czasach, gdy nie można było znaleźć pracy. Ze swoją przyszłą żoną poznali się na zabawie, narzeczeństwo trwało pięć lat. Ślub kościelny wzięli w 1933 r. w Godowie, Łaziska należały wówczas do tamtejszej parafii. Natomiast ślubu cywilnego udzielał im brat ojca pani Klementyny, który był sołtysem Łazisk.
Młodzi małżonkowie żyli bardzo skromnie, nie mieli gospodarstwa, mieszkali w wynajętym pokoju. Pan Henryk dorabiał naprawiając wozy i dachy, meble robił własnoręcznie. Podczas okupacji pracował w kopalni „Ignacy". Miał już powołanie do Wehrmachtu, był spakowany, by jechać na front, ale jeden z krewnych żony załatwił mu pracę na kopalni. To go uchroniło od niemieckiego wojska. Podczas wojny pani Klementyna pomagała sąsiadom w załatwianiu wielu urzędowych spraw, gdyż dobrze znała niemiecki - wychowała się przecież w Westfalii. W 1945 r. państwo Szewczykowie stracili cały dobytek - dom w którym mieszkali został zniszczony przez bombę. Dopiero po kilku latach dostali pracę w powołanej spółdzielni produkcyjnej i otrzymali mieszkanie. Po parcelacji ziem spółdzielni uzyskali działkę i rozpoczęli budowę własnego domu w Łaziskach. Wprowadzili się do niego w 1960 r. i mieszkają tam do dziś - wraz z córką. W trudnych czasach wychowali trójkę dzieci - wszystkie uzyskały dobre wykształcenie. Najstarszy syn został technikiem, pracował w rybnickiej Ryfamie. Córka przez 31 lat pracowała jako nauczycielka. Najmłodszy syn jest stolarzem - przejął więc rodzinne tradycje.
Państwo Szewczykowie dochowali się 9 wnuków i 16 prawnuków. Jeden z wnuków jest księdzem, salwatorianinem, pracuje w Stanach Zjednoczonych na Brooklynie. Niedawno obchodził 10-lecie święceń kapłańskich. Seniorowie rodu otoczeni są liczną rodziną, składającą się z około 40 osób. Wszelkie uroczystości rodzinne, trzeba rozkładać na dwa dni - wszyscy na raz nie pomieszczą się w rozbudowanym domu. Dzieci, wnukowie i prawnukowie często ich odwiedzają. W dobrej kondycji utrzymuje ich życzliwa rodzina. Henryk Szewczyk jest zapalonym kibicem sportowym, do dziś stara się oglądać mecze piłkarskie, interesuje się wydarzeniami na świecie, czyta gazety i nie opuszcza telewizyjnych wiadomości. Emerytury starczają im na zaspokojenie potrzeb - a nawet dzielą się z innymi. Przez cały czas żyli skromnie a ich receptą na długowieczność jest zgoda i pogoda ducha.
(jak)