Karetka nie przyjechała
Trzykrotnie wzywana karetka pogotowia nie przyjechała do 21-letniej Joanny Przybyły. Kobieta otarła się o śmierć w wodzisławskim szpitalu. Na zdjęciu jej rodzice Irena i Marian Kidziakowie.
Gdy Dariusz Kidziak wzywał karetkę do siostry, skarżącej się na silny ból brzucha, od dyspozytorki usłyszał, że mogą to być bóle miesiączkowe. Okazało się, że były to objawy ostrego zapalenia trzustki. Jednak zostało to stwierdzone w wodzisławskim szpitalu, ponieważ pomimo trzykrotnego wezwania, raciborskie pogotowie nie przyjechało.
Dyspozytorka odmawia
Jolanta Przybyła z Chałupek ma 21 lat. Rankiem, 20 stycznia, poczuła ból w brzuchu. Towarzyszyły mu wymioty. Około południa nastąpił silny atak. Z bólu nie umiała już oddychać. Było z nią bardzo źle. Nie wiedziałam, co mam robić. Zadzwoniłam na pogotowie. Usłyszałam, że córka ma iść do lekarza rodzinnego – mówi Irena Kidziak, matka Jolanty. Kolejny telefon wykonała do syna, alarmując go o dramatycznej sytuacji.
Ten zadzwonił do lekarza rodzinnego, który nie mógł przyjechać, bo w tym czasie miał pacjentów. Poradził mu, żeby zadzwonił na pogotowie albo dowiózł siostrę do niego. W tym czasie mąż i ojciec Joli byli w Raciborzu, brat nie miał czym dojechać. Skontaktował się z matką.
Płakała, że z siostrą jest bardzo źle. Zadzwoniłem na pogotowie i poprosiłem o karetkę. Powiedziałem, że siostra wymiotuje i ma bardzo silne bóle brzucha. Dyspozytorka kazała mi je opisać, powiedziałem, że nie jestem w stanie tego zrobić, na co odpowiedziała mi, że do bólu brzucha karetki nie pośle, bo w tym czasie mogłoby się komuś przytrafić coś poważniejszego - relacjonuje Dariusz Kidziak. Jemu również powiedziała, że siostra ma zgłosić się do lekarza rodzinnego. Gdy odparł, że to niemożliwe, bo ten przyjmuje w Gorzycach, usłyszał, że może skierować się do przychodni w Chałupkach. Tak też zrobił, jednak tamtejszego lekarza jeszcze nie było. Ponownie zadzwonił na pogotowie. Tym razem już nie prosił, lecz domagał się przyjazdu karetki. Bez skutku. Dyspozytorka spytała się, czy to nie są przypadkiem bóle miesiączkowe – twierdzi brat.
Przyjechał mąż Joli. W dwójkę umieścili ją w samochodzie. Wyglądała strasznie. Była cała skulona, blada, trzęsła się, jęczała – wspomina brat łamiącym się głosem.
Karetka z Wodzisławia Śl.
Zawieźli ją do oddalonych o kilka kilometrów od Chałupek Gorzyc, w których przyjmuje ich lekarz rodzinny. Miejscowość znajduje się na terenie powiatu wodzisławskiego. Wybrali lekarza stamtąd, bo, jak twierdzą, mają tam zapewnioną lepszą opiekę medyczną niż w Chałupkach.
Pacjentka była w bardzo złym stanie. Miała objawy ostrego bólu brzucha, udzieliłem jej pomocy na tyle, na ile mogłem – mówi lekarz Jerzy Dudek. Podał jej kroplówkę. Wykonał też badania EKG, ponieważ skarżyła się na ból w lewym ramieniu. Lekarz wezwał pogotowie z Wodzisławia Śl. Karetka przyjechała i zabrała dziewczynę do wodzisławskiego szpitala. Trafiła na chirurgię.
#nowastrona#
Liczyli na cud
#nowastrona#
Liczyli na cud
W sobotę lekarz powiedział krótko: pana siostra jest bardzo poważnie chora – mówi Dariusz Kidziak. W poniedziałek rano Jola przeszła operację, po której została przeniesiona na Oddział Intensywnej Terapii. Po południu ordynator wezwał do siebie ojca. Po jakimś czasie poprosił i mnie. Wchodzę do gabinetu i widzę, że tato płacze – opowiada brat. Lekarz stwierdził, że stan córki jest beznadziejny, że nie mamy na co liczyć. Nie dawał żadnych nadziei – wspomina Marian Kidziak.
Rodzina była załamana. Jakim prawem dyspozytorka decyduje o ludzkim życiu ? A gdyby w tym czasie nikogo z nas nie było? Co z ludźmi, którzy nie mogą liczyć na pomoc rodziny? - pyta matka. A gdybyśmy nie mieli samochodu? - dodaje mąż Joli, Patryk. Trzy miesiące temu wzięli ślub. Przecież zwykły człowiek nie jest w stanie określić, co mu dolega. Przeszłam zawał serca, o którym nie wiedziałam. Objawy podobne były do grypy – Irena Kidziak nie może pogodzić się z odmową dyspozytorki przysłania karetki.W kilka dni po operacji stan Joli się ustabilizował, choć nadal był ciężki. Lekarze walczyli o jej życie. Rodzina modliła się o cud. W czasie modlitwy tak mocno zaciskałam ręce, że w pewnym momencie wystraszyłam się, że połamałam sobie palce – mówi matka. Dziewczyna powoli wraca do zdrowia. Czeka ją długa rehabilitacja.
Słuszna decyzja
Zbigniew Wierciński, dyrektor ds. medycznych Szpitala Rejonowego w Raciborzu, w rozmowie z nami tuż po zdarzeniu, stanowczo bronił dyspozytorki. Opierał się przy tym na posiadanych wówczas przez szpital informacjach. Zgłoszenie nastąpiło w godzinach pracy lekarza rodzinnego. Dotyczyło zachorowania. Uznała, że zgłaszane dolegliwości nie są powodem do wyjazdu zespołu interwencyjnego szpitala, który jest od udzielania pomocy w nagłych sytuacjach, np. wypadkach samochodowych a nie załatwiania bóli brzucha czy gorączki – wyjaśnia dyrektor. Nie ma wątpliwości, że w tym konkretnym przypadku dyspozytorka postąpiła słusznie. Powiadomiła rodzinę, że ma zgłosić się do lekarza pierwszego kontaktu – zapewnia.
Sprawę zna z relacji dyspozytorki. Raciborskie pogotowie nie posiada systemu nagrywającego rozmowy. Zapalenia trzustki nie rozpoznaje się na podstawie tego, że pacjenta coś boli. Wymaga to dokładnego zbadania. Nie był do tego potrzebny lekarz pogotowia, mógł to zrobić lekarz rodzinny – dyrektor Z. Wierciński broni decyzji dyspozytorki także po tym, jak dowiaduje się, że z pacjentką było bardzo źle. Nie możemy do każdego zachorowania wysyłać karetki, tak na wszelki wypadek, gdyby później miało dojść do powikłań – twierdzi. Jeżeli zadzwoniłby lekarz z informacją, że podejrzewa zapalenie trzustki, to karetka na pewno byłaby wysłana. Ale dzwoniła rodzina – podtrzymuje swoje zdanie.
Decyzję o wysłaniu karetki podejmuje dyspozytorka, na podstawie rozmowy ze zgłaszającym zdarzenie. Jak zapewnia dyrektor Z. Wierciński, są to specjalnie wyszkolone pielęgniarki, które już w trakcie zgłoszenia dokonują wstępnej selekcji dolegliwości.
#nowastrona#
Żal pozostaje
#nowastrona#
Żal pozostaje
Rodzina ma ogromny żal o to, że nie mogła doprosić się karetki. Sprawę przekazali prokuraturze. Ta wyjaśni, czy dyspozytorka postąpiła słusznie, czy też złamała przepisy.
Szpital wyjaśnia
Sprawa została poruszona na ostatniej sesji Rady Powiatu. Radny Wiesław Szczygielski pytał o przyczyny zaistniałej sytuacji. Wojciech Krzyżek, dyrektor szpitala zapowiedział wówczas, że przygotuje wyjaśnienie. Udzielił nam go Marek Labus, pełnomocnik dyrektora ds. kontraktowania. Sprawa jest w prokuraturze, szpital więc nie będzie jej komentować do czasu rozstrzygnięcia. Źle się stało, że osoba potrzebująca pomocy jej nie uzyskała, bez względu na okoliczności – mówi M. Labus. Wskazuje na obowiązki, leżące po stronie lekarza pierwszego kontaktu, zapisane przez ustawodawcę. Mówią one, że to właśnie lekarz rodzinny powinien zapewnić pacjentowi transport sanitarny do najbliższego punktu, w którym można udzielić odpowiedniej pomocy, jeżeli sam nie jest w stanie dojechać do domu chorego. NFZ płaci lekarzowi za takie procedury.
Marek Labus przyznaje jednocześnie, że przepisy są niejednoznaczne. Te oprócz wypadku, urazu, porodu zobowiązują pogotowie do udzielenia pomocy przy „nagłym zachorowaniu lub też nagłym pogorszeniu stanu zdrowia powodujących zagrożenie życia”.
Interpretacja tego, kto w pierwszej kolejności powinien reagować na podobne przypadki może więc budzić wątpliwości. Ten przypadek zaś pokazuje, że może na tym, niestety, ucierpieć pacjent.
Aby uniknąć podobnych sytuacji, jak w przypadku Joli, dyrekcja szpitala podjęła w ubiegłym roku decyzję o zakupie systemu nagrywającego zgłoszenia, by w razie potrzeby rozstrzygnąć, czy reakcja dyspozytorów była odpowiednia na opisywane przez dzwoniącego dolegliwości.
(A. Dik)