Smutek w gołębnikach
„Zdrowy gołąb wytrzyma bez jedzenia i picia nawet siedem dni. Jeśli ma zdrowe skrzydła i jest na wolności, może wrócić do właściciela” - mówi Alojzy Greń z Pszowa, znany hodowca, który brał udział w tragicznie zakończonej wystawie w Katowicach. Jest doświadczonym gołębiarzem od pięćdziesięciu lat i czegoś takiego jeszcze nie przeżył.
Tej dramatycznej soboty pan Alojzy z pewnością nie zapomni do końca życia. Miał jednak wielkie szczęście, ponieważ z wystawy w Katowicach wrócił dość wcześnie, po południu, około godziny 14. Byliśmy tam autobusem, pojechało nas około pięćdziesięciu hodowców. Chcieliśmy zdążyć na Małysza, dlatego wyjechaliśmy wcześniej - wspomina wydarzenia sprzed kilku dni. Kiedy tylko wszedł do domu, od razu usłyszał w telewizji o tym, że zawalił się dach hali, z której przed chwilą wyszedł. Myślał o ludziach, którzy tam zostali, ale też i o swoich gołębiach. Prezentował ich na targach aż osiem. Był to dla niego spory sukces, ponieważ wszystkich wystawianych ptaków z Okręgu Śląsk Południe było dwadzieścia osiem. Kiedy jednak zginęło tylu ludzi, kto się rozczula nad ptakami? A jednak i te żywe istoty mają swój udział w tej tragedii.
Jak żyją, to wrócą
Cztery gołębie pana Alojzego prezentowane były w grupie olimpijskiej standard, a cztery w klasie sportowej. Z tej ostatniej ptaki już nie wróciły. Pozostałe pszowski hodowca odzyskał już dzień po wystawie. W niedzielę przywieźli mu do domu trzy, a w poniedziałek dołączył do nich czwarty. Łatwo je można rozpoznać, ponieważ każdy ma obrączkę ze swoją identyfikacją - wyjaśnia. Pozostałe cztery prawdopodobnie już nie żyją. Pan Alojzy raczej nie łudzi się, że wrócą, chociaż wszystko się może zdarzyć, ponieważ są to ptaki ogromnie wytrzymałe. Dodaje, że gołębie pocztowe nie potrzebują specjalnego wezwania do powrotu. Same mogą przylecieć do domu, z tym, że zimą jest im o wiele trudniej, niż latem. Potrafią w kilka godzin pokonać setki kilometrów. Jeśli są zdrowe, mogą wytrwać bez jedzenia i picia nawet tydzień - mówi pan Alojzy.
Niemal całe życie poświęcił największej swojej pasji – właśnie gołębiom pocztowym. Do związku hodowców przystąpił równo pięćdziesiąt lat temu. Miał wtedy osiemnaście lat. Zachęcili mnie do tego moi bracia, którzy też byli hodowcami - wspomina pszowianin.
Przez te pięćdziesiąt lat zyskał rangę jednego z najlepszych hodowców Okręgu Śląsk Południe. Od wielu lat jest mistrzem oddziału nr 165 PZHGP w Pszowie. Oddziałem tym kieruje Ignacy Baszton. Zrzesza on 165 członków nie tylko z Pszowa, ale także z Zawady, Syryni czy Lubomi.
Lecą setki kilometrów
Alojzy Greń ma spore doświadczenie w hodowli gołębi pocztowych. Wracały do niego już z Pucka, z Niemiec i z Francji. Jeden z nich w ciągu zaledwie siedmiu godzin pokonał 750 km z niemieckiego Heide. Inny zaginął gdzieś po drodze i wypuszczony w 1993 roku wrócił dopiero po…siedmiu latach. Jak przychodzą z lotu, to są tak śmiałe i odważne, że mogę je głaskać, brać do ręki. Nie uciekają, są bardzo zżyte - mówi o swoich podopiecznych pszowski hodowca. Jako zapalony gołębiarz ma spore osiągnięcia w hodowli i dziesiątki pucharów na swoim koncie. Co roku bierze udział we wszystkich ważniejszych wystawach. W minionym roku zdobył aż dziewiętnaście pucharów w różnych klasyfikacjach. Najwięcej czasu poświęca swoim ptakom latem. Przebywa z nimi od 4 do 6 godzin, szczególnie latem. Czyści gołębnik, karmi i rozmawia z gołębiami. To są setki godzin pracy. Trzeba o nie dbać, żeby wyhodować ptaki czystej krwi - wyjaśnia pszowski hodowca. Nie zamieniłby swojej pasji na żadną inną.
Iza Salamon