Tylko koni, tylko koni żal...
Pamiętajmy o polskiej bitnej kawalerii.
Kiedy po kapitulacji po bitwie dostałem się do niewoli, przez jakiś czas pracowałem u niemieckiego „junkra” przy zbiorze buraków cukrowych.
Do ciężkiej, wręcz niewolniczej pracy były tam także wykorzystywane konie byłej polskiej kawalerii. Te filigranowe zwierzęta nie radziły sobie w ciężkich zaprzęgach. W wojsku polskim ćwiczono je do szarży w bitwie, do marszu defiladowego z dumnie podniesionym łbem. Próbowały się „ buntować” przeciw nowej roli, jaką im narzucili Niemcy. Często zrywały się z zaprzęgów. Nam Polakom serce żal ściskał, kiedy na to patrzyliśmy. Mnie te zwierzęta były szczególnie bliskie, bo w 13 pp. w Pułtusku, gdzie służyłem był szwadron kawalerii. Widziałem jak walczyły na froncie, jak szły szarżą do ataku nierzadko przeciw karabinom maszynowym. I pamiętam jak przed wojną zawsze brały udział w okolicznościowych defiladach pułkowych. Oglądałem wówczas każdy taki przemarsz, bo byłem elewem i grałem w orkiestrze wojskowej i przez myśl mi nawet nie przeszło, że to ostanie chwile polskiej bitnej kawalerii. Wspominam także przedwojenne Święto konia. Był to w Pułtusku festyn miejski i okolicznych gmin wiejskich, połączony z prezentacją koni i zaprzęgów. Były również pokazy hippiczne: biegi i skoki, przegląd i parada koni w kategorii koni kawaleryjskich i gospodarskich. Z nostalgią wspominam tamte czasy, kiedy byłem zaledwie czternastoletnim chłopcem. A jest przecież co, bo polska kawaleria była zawsze dumą polskiego kawalerzysty, a tym samym i polskiego oręża.
Jan Piątek