Precz rutynie!
Tyle dzieci przyjęłam na świat, że zaczynają mi się już mylić. Najbardziej zawiedzione są sąsiadki. Znowu nie wiesz co urodziła? Są trochę złe, gdyż nie mogę zaspokoić ich ciekawości - śmieje się pani Danka.
Rękawiczki i słuchawka, to był dawniej podstawowy sprzęt położnej. Dziś kobieta podłączona jest do kardiotografu, sama słyszy tętno dziecka, jest przez to bardziej spokojna a i poród wtedy lepiej idzie. Jest o niebo lepiej, zresztą mamy bardzo dobrze wyposażoną porodówkę. Wiele się zmieniło od początku mojej „kariery - wspomina.
Na oddziale spokojnie, ostatni dzień roku, sylwester, więc pacjentki nie garną się do rodzenia.
Nie chciałabym urodzić w ten dzień, bo dziecko ma jakby cały rok do tyłu - mówi jedna z pacjentek.
E tam, mam siostrę urodzoną pod koniec grudnia i nie odbiega od rówieśników - mówi inna.
To jednak fakt, że większość pacjentek chciałaby ten dzień przeczekać. Spokój, cisza.
Zresztą, jak mówi pani Danka, porównując do początków jej pracy kobiety dziś są o wiele cichsze, spokojniejsze w trakcie porodu.
Oczywiście dużo zależy od pacjentki, bo przecież każda jest inna, tak więc i każdy poród jest inny, ale dziś mają już możliwość rodzenia bez bólu jeśli chcą. Na jej życzenie można podać znieczulenie zewnątrzoponowe - tłumaczy. Pozytywny jest też udział małżonków przy porodzie. Jeśli tylko stan zdrowia pacjentki pozwala, mogą wspólnie chodzić przed porodem, mąż może np. masować jej plecy.
Mimo krwistych scen filmowych, przedstawiających udział męża w porodach, w prawdziwej sali porodowej nie jest tak źle. Zdarzały się omdlenia, ale w pogotowiu jest zawsze krzesło, więc wszystko gra. W dużej większości mężowie świetnie znoszą przyjście swego potomka na świat.
Oni pierwsi zwykle rzucają się pani Dance na szyję i ściskają co sił w rękach, oczywiście ze szczęścia - mówi salowa pani Aniela Bartnicka. I od razu dodają: zaś przydymy.
Niestety takich chwil jest coraz mniej, bo po prostu porodów jest mniej.
Sześć, pięć dziennie to była norma, kiedy pani Danka w 1974 r. przyjmowała się do pracy. Dziś cztery, trzy, a i zdarzają się dni, że porodu nie uraczysz.
Dla mnie taki dzień jest stracony - mówi. Czuję się nie spełniona.
W pracy nie lubi stagnacji, więc położnictwo podobało jej się zawsze, bo tu przecież ciągle coś się dzieje. Miała jednak zostać przedszkolanką, ojciec jej nawet kupił skrzypce, bo musiałby umieć grać na jakimś instrumencie. Można więc sobie wyobrazić zaskoczenie rodziców kiedy oznajmiła, że będzie „hebamą”. Skrzypce poszły w kąt.
Nie wszystko jest jednak tak różowe, jak małe rodzące się bobaski. Czasem jest bardzo ciężko. Najbardziej boli śmierć dziecka.
O takich porodach trudno zapomnieć, a chciałoby się zapomnieć od razu. Oby takich porodów było jak najmniej, żeby nie było ich wcale - dodaje. Jeśli pacjentka coś bardzo przeżywa, nam się to też udziela.
W tych ciężkich chwilach ważne jest doświadczenie.
Doświadczenie ale nie rutyna - zastrzega od razu pani Danuta, bo jej obawia się najbardziej. Każdy poród jest przecież inny, mamy już nawet za sobą rozwiązanie.... w samochodzie na szpitalnym parkingu!
Przyjemnych chwil jest o wiele więcej.
Do dziś wspominamy pacjentkę - dodaje - która między bólami .....opowiadała kawały!
Pani Danka płakała ze śmiechu. Jednak największe łzy szczęścia popłynęły jej kiedy odbierała poród własnego... wnuka!
Obawiała się bardzo tego dnia, traf chciał, że dziecku zachciało się przyjść na świat, kiedy dyżur miała babcia. Zresztą chyba nic w tym dziwnego.
To była najprzyjemniejsza chwila w mojej całej pracy zawodowej - mówi i nawet teraz wzrusza się na samo wspomnienie. Super rodzinny poród: mama, tata i babcia.
Aleksandra Matuszczyk - Kotulska