Złudzenia prezydenta
Spory wojewody śląskiego z Radą Miasta odsunęły w cień najważniejszą osobę w mieście, czyli prezydenta Jana Osuchowskiego. Nie wysuwa się na czoło politycznych rozgrywek, w kuluarach powtarza, że obecna kadencja to jego „ostatnie okrążenie”, przy każdej okazji żali się na złą współpracę z koalicją rządzącą w Radzie. W wyborach 2002 r. głośne było jego hasło: „Obudźcie się, bo okradną was ze złudzeń”. Po niecałych dwóch latach rządów Osuchowskiego należy sobie zadać pytanie, w jakim mieście obudzimy się po jego odejściu?
Pozostawanie w cieniu sporów radnych z wojewodą jest prezydentowi na rękę, bo to nie on jest źle kojarzony z konfliktami w raciborskim samorządzie. Społeczna opinia kieruje swoją uwagę na rajców, zapominając jednocześnie o 67-letnim Janie Osuchowskim. Ten nie próbuje tego zmienić. Stroni od spotkań z dziennikarzami. Konferencje prasowe w ratuszu są rzadkością. Ostatnia odbyła się w listopadzie na podsumowanie pierwszego roku kadencji. Prezydent jak ognia unika jakichkolwiek przejaskrawień, ucieka od sytuacji rodzących kontrowersje, a jeśli już to na pierwszą linię frontu wysyła zastępców, nade wszystko jednak pielęgnuje wymyślony przez siebie dogmat o rzekomej niemożliwości działania wobec braku poparcia w Radzie. Jak na razie osiąga swój cel. Wyborcy nie dość, że prezydentowi się nie przyglądają, to można odnieść wrażenie, że nawet o nim zapomnieli. Stępiałe ostrze
Nie ma już ostrych, krytycznych w odniesieniu do poprzedników wypowiedzi z czasów kampanii. Wówczas to SLD jasno dawało do zrozumienia, że prezydentura Osuchowskiego, dobrze kojarzonego z czasów PRL-u, będzie odnową Raciborza, przerwaniem układów rządów Markowiaka i Wojnara, impulsem do rozwoju. Większość wyborców w to uwierzyła. „Obudźcie się, bo okradną was ze złudzeń” - to było nośne hasło na plakatach, choć nikt się nie zastanawiał, że - logicznie rozumując to bezsensowne wezwanie - przebudzanie powodowało, iż ze złudzeń nikt nas nie okradnie. Wniosek: złudzenia po wyborze Osuchowskiego pozostały.
Dziś trudno o bardziej trafny komentarz do dwuletnich osiągnięć SLD-owskiego prezydenta, choć większość niepowodzeń nie wynika zapewne ze złej woli. W dużym stopniu Jan Osuchowski padł ofiarą własnej kampanii i niezrozumienia roli samorządowego prezydenta z lat 90., jakże innej od głowy miasta z partyjnych nadań w PRL-u. Nasuwają się pewne analogie z Leszkiem Millerem, z którym zresztą kandydat na prezydenta Raciborza występował w telewizyjnych reklamówkach. U wyborców nadmiernie rozbudził nadzieje, obiecał odeszły już definitywnie do historii Racibórz z lat 80., mówił to, co ludzie chcieli usłyszeć, ale nie miało to nic wspólnego z realiami nowej epoki.
Powyborcza rzeczywistość okazała się bardzo brutalna. Nadzieje się rozwiały, a przyszedł trudny czas rządzenia. W doniesieniach prasowych z czasów PRL-u Jan Osuchowski wspominany jest jako prezydent omawiający na Komitecie Miejskim PZPR „węzłowe zagadnienia miasta”. Wtedy to partia decydowała, a prezydent wykonywał polecenia. Teraz trzeba główkować samemu. Samorząd premiuje ludzi nieźle wykształconych, dynamicznych, posiadających wszechstronną wiedzę praktyczną, a przede wszystkim entuzjastycznych i kreatywnych, czyli zdolnych sypać pomysłami z rękawa, przekonywać do nich nawet śmiertelnych wrogów. Tego prezydent albo nie potrafi, albo też nie zrozumiał i stąd decyzja, by na szali położyć szacunek wśród ludzi wyniesiony z PRL-u.
Bez entuzjazmu
Wskazanych wyżej cech współ-czesnego samorządowca Janowi Osuchowskiemu bardzo brakuje. Swoje przemówienia zawsze czyta z kartki, choć jego poprzednicy przemawiali z głowy. Na sesjach na pytania radnych odpowiadają naczelnicy. Nader często na komisjach przed sesją okazuje się, że prezydent nie jest „w temacie”.
Jego atutem w wyborach była dobra opinia z lat 80., której większość wyborców nie zweryfikowała. Dyskutować można, czy SLD-owski kandydat miał entuzjazm do rządzenia. Zanim nie wygrał, powtarzał że jego celem jest dobry wynik. W kuluarach chyba nie wierzył w wygraną z Mirosławem Lenkiem. W każdym razie kiedy wygrał był autentycznie zaskoczony. Faktem jest, że się ucieszył, ale wielkiego entuzjazmu jednak w sobie nie wskrzesił. I trudno o lepszy dowód na potwierdzenie tej tezy, skoro prezydent powtarza jak mantrę, że ta kadencja to jego „ostatnie okrążenie”. Jednak nie jest to na pewno „ostatnie okrążenie” dla Raciborza i prezydent coraz częściej musi odpowiadać na wiele pytań, które w gruncie rzeczy zbiegają się w jedno: czy ma dobry pomysł na przeprowadzenie miasta przez trudny okres i zmierzanie w kierunku sukcesu? I pytanie pomocnicze, bardziej filozoficzne i dotykające wszystkich ludzi sprawujących funkcje publiczne: gdzie jest punkt równowagi pomiędzy osobistymi ambicjami człowieka chcącego uwieńczyć zawodowe życie eksponowanym stanowiskiem, a dbałością o dobro publiczne czyli w tym wypadku miasta i jego mieszkańców?
Faktem jest, że współpraca z koalicją mającą większość w Radzie się nie układa, ale na progu rządów była szansa, że dojdzie do małżeństwa z rozsądku. T.Wojnar proponował stanowiska w Radzie w zamian za wiceprezydenturę dla Mirosława Lenka. Osuchowski odmówił, dość obcesowo tłumacząc, że to „układ modliszki, która zżera swojego partnera przed i w trakcie kopulacji”. Być może zamiast tej frywolnej retoryki mógł na propozycję przystać, co gwarantowało mu poparcie Rady i byłoby gestem w stosunku do ponad 5 tys. wyborców głosujących na Lenka. W zamian postawił na innego przegranego kandydata Marka Bugdola, byłego starostę, który pewnego poniedział-kowego poranka zrezygnował z urzędu wprawiając Osuchowskiego w całkowite osłupienie.
Oficer na zapleczu
Nowym wiceprezydentem został Mirosław Szypowski, emerytowany pułkownik Straży Granicznej. Obaj panowie są prywatnie zaprzyjaźnieni, mieszkają na tym samym osiedlu, a decydującym argumentem, który zapewnił byłemu pogranicznikowi fotel w ratuszu była lojalność. Szypowski zaczął się uczyć oświaty, mieszkaniówki, kultury i sportu. Zwiększył liczbę kontroli w podległych mu placówkach. Merytorycznie jednak efektów nie ma wiele. Z jego negocjacji w sprawie nieuchronnego połączenia szkół w Studziennej i Sudole nic nie wyszło. Pomysłu zaniechano ze względu na „niepokoje społeczne”, do których doszło właśnie z powodu nieskutecznych negocjacji wiceprezydenta. Z kolei jego propozycja utworzenia w Sudole klas łączonych została na ostatniej sesji wręcz wyśmiana. Nieźle zeźlił się sam prezydent, który na tejże sesji ...pierwszy raz o niej usłyszał.
Wiceprezydent Szypowski osobiście pilotował sprawę wymiany podzielników w budynkach miejskich i wspólnotowych, gdzie gmina ma większość głosów. Podjęto decyzję o montażu elektronicznych, rzekomo dokładniejszych, dzięki którym lokatorzy więcej zaoszczędzą, ale najpierw jednak musieli za nie zapłacić. Dla wielu był to niewystarczający argument. Nie rozumieli dlaczego znów mają płacić za elektroniczne, skoro wcześniej płacili już za wyparkowe, tańsze w obsłudze i powszechnie stosowane w całym kraju. Cała akcja wzbudziła spore niezadowolenie.
Komisja rewizyjna Rady wskazała ponadto na błędy przy procedurze wyboru dostawcy nowych podzielników i skierowała sprawę do prokuratora. Wiceprezydent tłumaczy, że wybrano go zgodnie z prawem, a sprawa podzielników wymagała generalnego uporządkowania. Radni opozycyjni nie mają wątpliwości, że powodem tego porządkowania była firma Energosystem, która montowała podzielniki wyparkowe. Szkopuł bowiem w tym, że jej prezesem jest opozycyjny wobec prezydentów radny. Oponenci wymiany podzielników twierdzą więc, że nie mamy co prawdy oszczędności, ale za to załatwione porachunki na gruncie politycznym.
O Andrzeju Barteli, wcześniej pracowniku Rafako, trudno coś konkretnego powiedzieć. To postać najmniej wyrazista. Rzadko zabiera głos na sesjach, nie ma wielu (lub nie potrafi się z nimi przebić) tak potrzebnych dziś autorskich pomysłów na rozwój Raciborza, co sprawia wrażenie, że wykonuje tylko polecenia. Stroni od polityki, ale przydałoby się jednak coś więcej.
Tymczasem to podległy Barteli wydział urbanistyki zawalił w ubiegłym roku zmianę planu w sprawie Kamienioka, co spowodowało konieczność powtórzenia procedury i odsunęło w czasie transakcję wartą dla miasta około 10 mln zł.
To był gwóźdź do trumny samorządowej koncepcji Osuchowskiego, by usamodzielnić naczelników magistrackich wydziałów. Prezydent miał mieć rolę inicjującą i kontrolną. By ją realizować trzeba jednak rzeczywiście inicjować i znać się na rzeczy, by móc kontrolować. Na taki luksus mogą sobie pozwolić doświadczeni i rzutcy samorządowcy, np. prezydenci Rybnika, Chorzowa czy Gliwic. Obecnemu prezydentowi Raciborza, przy własnych brakach merytorycznych, trudno będzie zrealizować taką koncepcję bez zaufania do profesjonalizmu zastępców, a także stabilnego zaplecza w postaci wsparcia w Radzie.
Powyborczy remanent
Niepochlebne opinie o większości w Radzie, zrzucanie na nią odpowiedzialności za obecną sytuację, prędzej czy później przestanie wystarczać wyborcom, o ile już się to nie stało wyświechtanym sloganem. Nie zmienia też zasady, że to zadaniem prezydenta jest wziąć na siebie ciężar wymyślania projektów i planów, czy szukania dodatkowych pieniędzy. Rada, zgodnie z prawem jest od oceniania propozycji głowy miasta. Jak na razie jedyne wymierne korzyści finansowe ma sam Jan Osuchowski, który na mocy uchwały tej nielubianej przez siebie Rady bierze najwyższą z możliwych pensji i należną mu po przekroczeniu 65. roku życia emeryturę. Inna rzecz, że do dziś nie wiadomo dlaczego Rada tak wysoko wyceniła pracę prezydenta.
Pozostaje zadać sobie pytanie, co ze swojego programu zrealizował obecny prezydent? Miało być - jak pisał w ulotce - bez układów i kumoterstwa. Rodziło to domysły, że tak było za czasów A. Markowiaka czy A. Hajduka. Żadnych dowodów Jan Osuchowski jednak nie przedstawił. Dał natomiast przykłady z własnego podwórka. W wydziale rozwoju konkurs z młodymi ludźmi dziwnym trafem wygrał 50-latek, były etatowy pracownik PZPR-u. Zatrudnienie w podległej miejskiej spółce dostał szef klubu radnych SLD Mariusz Marchwiak.
Miało być dokończenie budowy szpitala, co rzeczywiście postępuje, tyle, że zrobił to powiat, gdzie były prezydent Hajduk jest wicestarostą, bo miasto nie ma na lecznictwo żadnego wpływu. Nic nie wyszło na razie z zapowiadanego wdrożenia stref aktywności gospodarczej z systemem ulg i zwolnień podatkowych dla przedsiębiorców. W programie była też mowa o zbiorniku „Racibórz”, ale w tym przypadku, jak wiadomo, dotację unijną zaprzepaściło rządzone przez SLD państwo. W kampanii obecny prezydent zarzucał poprzednikom, że dopuścili do wyprowadzenia z Raciborza szeregu instytucji. Na ostatniej sesji z rozbrajającą szczerością przyznał, że tak jak i on teraz, nie mieli na to żadnego wpływu.
Grzegorz Wawoczny