Naszą dumą są dzieci
– Przechodziłam obok kościoła w Turzu, skąd pochodzę, kiedy mijała mnie grupka chłopców. Jeden z nich mnie szturchnął i to właśnie był mój przyszły mąż – opowiada o pewnym majowym dniu Gertruda Emrich. Pan Rudolf pochodzi z Rydułtów. Przyjechał do Budzisk do pracy w piekarni. Nie zwlekali ze ślubem. – Oboje mieliśmy już swoje lata, więc nie było na co czekać – mówi pan Rudolf. 6 grudnia 1941 r. wzięli ślub cywilny, a w dwa dni później kościelny.
– Różnie bywało. Najpierw była wojna, bieda. Po wojnie też było niełatwo, brakowało towaru, pieniędzy z jednego „geltaku” też nie było za dużo – wspominają. Rudolf Emrich przepracował 32 lata na kopalni i trzy lata podczas wojny we Francji. Jego żona prowadziła dom, rodzinny budżet zasilając robieniem swetrów na drutach i później na maszynie dziewiarskiej.
Emrichowie dochowali się czwórki dzieci, z których najstarszy syn już nie żyje, zginął w wypadku samochodowym. Jedna z córek zmarła jako dziecko. Syn Ernest przez dwie kadencje był burmistrzem Kuźni Raciborskiej, córka Urszula, z którą obecnie mieszkają, przez wiele lat była nauczycielką. – To były najpiękniejsze chwile, kiedy na świat przychodziły dzieci. Byliśmy tacy szczęśliwi, kiedy po dwóch synach urodziła nam się córka. Mąż przyszedł z pracy, zajrzał do łóżeczka i zapytał, czy to syn czy córka, ale od razu się domyślił – wspomina pani Gertruda.
– Rodzice kładli duży nacisk na to, żeby wszystkie dzieci zdobyły średnie wykształcenie. Na studia już sami sobie zapracowaliśmy, ale matura była podstawą. Ojciec sam zdawał maturę w wieku 50 lat, równocześnie ze mną – mówi córka Urszula.
Jubilaci nigdy nie mieli poważniejszych problemów ze zdrowiem. – Rodzice nie znali, co to wizyty u lekarza. Ojciec dopiero po osiemdziesiątce trafił po raz pierwszy do szpitala – mówi pani Urszula. – Żeby być zdrowym, trzeba o siebie dbać, nie pić wódki, nie palić papierosów – twierdzi Rudolf Emrich.
(e.Ż)