Gra „Gitara”
Wraz z innymi piłkarzami przeżywałem aferę barażową i obelgi w prasie, ale nie żałuję swojej decyzji. To był bardzo udany sezon - mówi Witold Wawrzyczek, piłkarz Garbarni Szczakowianki Jaworzno, mieszkajacy na stałe w Połomi.
Kibice mają jeszcze w pamięci jego wspaniały awans z Energie Cottbus do Bundesligi sprzed kilku lat. Przez sześć lat grał w niemieckich klubach. Rok temu wrócił do Polski i podpisał kontrakt z Garbarnią. Niestety, trafił na trudny okres w historii tego klubu, gdyż akurat w tym czasie rozpętała się głośna afera barażowa. Jak wiadomo, PZPN ukarał Szczakowiankę zabierając jej dziesięć punktów, co jednocześnie oznaczało spadek tej drużyny do drugiej ligi. Trafiłem tam jednak na dobrą, ambitną drużynę, w zespole panuje fajna atmosfera. Razem wywalczyliśmy 52 punkty i faktycznie jesteśmy faworytami w tabeli. Jeśli PZPN odda nam te dziesięć punktów, to powinniśmy być w ekstraklasie - mówi Witek. Sprawa afery barażowej ma się ostatecznie rozstrzygnąć do 25 czerwca. Władze klubu są zadowolone z mojej gry i raczej chcą, żebym został. Wszyscy jednak czekamy, co będzie z tymi punktami - dodaje piłkarz.
Taaaakie buty!
Wszyscy nazywają go „Gitara”. Na pytanie, skąd wziął się ten pseudonim, Witek za każdym razem wspomina śmieszną historię sprzed lat. To było takie zabawne zdarzenie w szatni, kiedy w Odrze przeszedłem z juniorów młodszych do starszych. Pamiętam bramkarz spojrzał na moje buty, a nosiłem wtedy rozmiar 44 i wykrzyknął: „Chłopie, ale ty masz gitarę!”. Wszyscy wtedy wybuchnęli śmiechem i tak już zos-tało - opowiada piłkarz. Wspomina też, jak z Arkiem Rojkiem, swoim kuzynem i kolegą ze szkoły, pojechali zapisać się do klubu. Mieli wtedy po jedenaście lat i wiele zapału do gry. Od dzieciństwa szalałem za piłką na podwórku, to był mój żywioł - mówi o sobie piłkarz. W Odrze Wodzisław przeszedł wszystkie szczeble, począwszy od trampkarzy aż do pierwszego zes-połu, który wówczas występował w drugiej lidze. W jednej drużynie grał z Ryszardem Wieczorkiem, obecnie trenerem Odry Wodzisław, Janem Wosiem, Jarosławem Wolnym oraz Mirosławem Karwotem. Po trzech latach gry w drugoligowej Odrze, zadebiutował w ekstraklasie z Ruchem Chorzów. Z „niebieskimi” Witek grał trzy lata. W 1996 roku wywalczyliśmy Puchar Polski. To był mój najlepszy okres w życiu - wspomina dzisiaj.
Wszyscy nazywają go „Gitara”. Na pytanie, skąd wziął się ten pseudonim, Witek za każdym razem wspomina śmieszną historię sprzed lat. To było takie zabawne zdarzenie w szatni, kiedy w Odrze przeszedłem z juniorów młodszych do starszych. Pamiętam bramkarz spojrzał na moje buty, a nosiłem wtedy rozmiar 44 i wykrzyknął: „Chłopie, ale ty masz gitarę!”. Wszyscy wtedy wybuchnęli śmiechem i tak już zos-tało - opowiada piłkarz. Wspomina też, jak z Arkiem Rojkiem, swoim kuzynem i kolegą ze szkoły, pojechali zapisać się do klubu. Mieli wtedy po jedenaście lat i wiele zapału do gry. Od dzieciństwa szalałem za piłką na podwórku, to był mój żywioł - mówi o sobie piłkarz. W Odrze Wodzisław przeszedł wszystkie szczeble, począwszy od trampkarzy aż do pierwszego zes-połu, który wówczas występował w drugiej lidze. W jednej drużynie grał z Ryszardem Wieczorkiem, obecnie trenerem Odry Wodzisław, Janem Wosiem, Jarosławem Wolnym oraz Mirosławem Karwotem. Po trzech latach gry w drugoligowej Odrze, zadebiutował w ekstraklasie z Ruchem Chorzów. Z „niebieskimi” Witek grał trzy lata. W 1996 roku wywalczyliśmy Puchar Polski. To był mój najlepszy okres w życiu - wspomina dzisiaj.
Spełnienie marzeń
W 1997 roku Witkiem Wawrzyczkiem zainteresował się beniaminek drugiej ligi, niemiecki Energie Cottbus. Młody pomocnik Ruchu Chorzów pojechał najpierw do Niemiec na testy. Po jednym dniu sprawdzianu było już wszystko wiadomo. Niemiecki klub kupił go za około trzysta tysięcy marek. Witek nie przypuszczał jeszcze wtedy, że właśnie z tym klubem będzie mu dane posmakować gry w Bundeslidze. Niestety, tuż przed samym awansem, przydarzyła mu się poważna kontuzja kolana. Miał zerwane wiązadło krzyżowe i konieczna była operacja. Rehabilitacja trwała dziesięć miesięcy, potem Witek zagrał jeszcze w Bundeslidze siedemnaście meczów, w tym cztery w całości. Kiedy skończył mu się kontrakt, postanowił odejść. Doszedłem do wniosku, ze pięć lat w jednym klubie wystarczy - wyjaśnia. W tym czasie spotkał Stefana Kunza, byłego reprezentanta Niemiec i napastnika Bundesligi, który był wówczas trenerem drugoligowego KSC Karlsruhe. Chciałem grać w MSV Duisburg, ale on mnie przekonał, żebym zagrał u niego i zgodziłem się - wspomina Witek. Dodaje, że po pięciu kolejkach wszystko się zmieniło, gdyż Kunz ustąpił miejsca innemu trenerowi. Byłem tam w sumie rok i nie żałuję - mówi Witek Wawrzyczek. Grał u boku takich sław, jak Bruno Labadia, Bernard Traser, czy Torsten Kracht.
W 1997 roku Witkiem Wawrzyczkiem zainteresował się beniaminek drugiej ligi, niemiecki Energie Cottbus. Młody pomocnik Ruchu Chorzów pojechał najpierw do Niemiec na testy. Po jednym dniu sprawdzianu było już wszystko wiadomo. Niemiecki klub kupił go za około trzysta tysięcy marek. Witek nie przypuszczał jeszcze wtedy, że właśnie z tym klubem będzie mu dane posmakować gry w Bundeslidze. Niestety, tuż przed samym awansem, przydarzyła mu się poważna kontuzja kolana. Miał zerwane wiązadło krzyżowe i konieczna była operacja. Rehabilitacja trwała dziesięć miesięcy, potem Witek zagrał jeszcze w Bundeslidze siedemnaście meczów, w tym cztery w całości. Kiedy skończył mu się kontrakt, postanowił odejść. Doszedłem do wniosku, ze pięć lat w jednym klubie wystarczy - wyjaśnia. W tym czasie spotkał Stefana Kunza, byłego reprezentanta Niemiec i napastnika Bundesligi, który był wówczas trenerem drugoligowego KSC Karlsruhe. Chciałem grać w MSV Duisburg, ale on mnie przekonał, żebym zagrał u niego i zgodziłem się - wspomina Witek. Dodaje, że po pięciu kolejkach wszystko się zmieniło, gdyż Kunz ustąpił miejsca innemu trenerowi. Byłem tam w sumie rok i nie żałuję - mówi Witek Wawrzyczek. Grał u boku takich sław, jak Bruno Labadia, Bernard Traser, czy Torsten Kracht.
Łamali sobie języki
Z pobytu w niemieckich klubach „Gitara” nigdy nie zapomni, jak Niemcy łamali sobie języki na wymawianiu jego nazwiska. Mało kto potrafił je wypowiedzieć poprawnie. Przez całe pięć lat w Energie Cottbus, trener Eduard Geyer pisał w składzie przed meczem tylko samo imię piłkarza „Withold”. W jeszcze gorszej sytuacji był spiker. Ten jednak, po kilku wpadkach przy mikrofonie tak wyćwiczył wymowę nazwiska „Wawrzyczek”, że później już ani razu się nie pomylił.
Z pobytu w niemieckich klubach „Gitara” nigdy nie zapomni, jak Niemcy łamali sobie języki na wymawianiu jego nazwiska. Mało kto potrafił je wypowiedzieć poprawnie. Przez całe pięć lat w Energie Cottbus, trener Eduard Geyer pisał w składzie przed meczem tylko samo imię piłkarza „Withold”. W jeszcze gorszej sytuacji był spiker. Ten jednak, po kilku wpadkach przy mikrofonie tak wyćwiczył wymowę nazwiska „Wawrzyczek”, że później już ani razu się nie pomylił.
Witold Wawrzyczek
Ur.: 22 maja 1973 w Rybniku
Kluby: Odra Wodzisław, Ruch Chorzów, Energie Cottbus, KSC Karlsruher, Garbarnia Jaworzno Szczakowianka
Wzrost: 193 cm
Waga: 90 kg
Niezapomniany mecz: zdobycie Pucharu Polski z Ruchem Chorzów oraz Pucharu Niemiec, w którym Cottbus pokonał Schalke 04 w karnych 5:4, Witek Wawrzyczek zdobył wówczas decydującego karnego
Rodzina: żona Ewa
Iza Salamon