Wytrwałość nagrodzona
Gdy Mateusz Matloch z Gołkowic dowiedział się, że jest możliwość wyjazdu na pogrzeb Jana Pawła II podjął decyzję w ciągu dziesięciu minut. Na przygotowania nie było wiele czasu, spakował więc tylko najpotrzebniejsze rzeczy i aparaty fotograficzne. Kilkuosobowa grupa pielgrzymów wyjechała z Wodzisławia prywatnym samochodem we wtorek po południu 5 kwietnia.
Gdy dojeżdżaliśmy do Rzymu dotarła do nas SMS-em wiadomość, że bazylika, w której wystawione były zwłoki papieża została już zamknięta – wspomina Mateusz Matloch. Jednak postanowiliśmy pójść na plac Świętego Piotra. I stał się cud. Do kolejki rzeczywiście już nie wpuszczano, ale nam się udało przebłagać włoskich policjantów i zostaliśmy wpuszczeni. Kolejka posuwała się bardzo wolno, spaliśmy w ścisku, na krawężnikach. Nie można było opuścić swojego miejsca, potem już nie weszłoby się do kolejki. Do bazyliki weszliśmy około 9.00 rano, kolejka przechodziła przed zmarłym papieżem w odległości około 4 metrów. Nie można było się zatrzymać, przed papieżem przechodziło się zaledwie kilka sekund. Potem można było stanąć z boku, pomodlić się i zrobić zdjęcie. To było ogromne przeżycie, wchodząc do bazyliki miałem świadomość, że jestem w miejscu, na które patrzy cały świat, przeszedł mnie dreszcz.
Po powrocie na parking okazało się, że samochód został okradziony. Zginęło wszystko – ubrania, aparaty fotograficzne, kamera a nawet jedzenie. Złodzieje pozostawili jedynie dokumenty. Zamek w samochodzie był zepsuty i początkowo zapadła decyzja, by wracać do Polski. Jednak rodakom pomogła w nieszczęściu Polka, która mieszka w Rzymie. Zaproponowała, że samochód można zostawić u niej na podwórzu. Dzięki temu grupa pielgrzymów mogła pozostać na mszy pogrzebowej.
Straciłem dwa aparaty fotograficzne, ale mimo to nie żałuję – opowiada Marcin Matloch. Skradzione rzeczy się odkupi, a to co zobaczyłem i przeżyłem jest niepowtarzalne. Decyzję, żeby pójść do bazyliki trzeba było podjąć szybko, nie było czasu wracać się do samochodu, gdzie zostały aparaty fotograficzne. Gdybyśmy się po nie wrócili na pewno nie zostalibyśmy wpuszczeni do kolejki. Dojeżdżając do Rzymu byliśmy już zrezygnowani, na stacji benzynowej spotkaliśmy Polaków z Krakowa i razem z nimi postanowiliśmy spróbować dostać się do bazyliki. Pracuję w firmie Rduch i pracowałem przy nagłaśnianiu papieskich pielgrzymek do Polski. Ale tak się składało, że sam nie miałem okazji w nich uczestniczyć i zobaczyć papieża. Widziałem Go dopiero po śmierci. To było dla mnie ogromne przeżycie.
Marcin Matloch podkreśla wzajemną życzliwość wśród pielgrzymów, którzy przyjechali do Rzymu pożegnać papieża. Oczekujący w kolejce do bazyliki dzielili się jedzeniem, gdy ktoś zasnął przykrywali go kocami i śpiworami. Wszyscy się wzajemnie pocieszali, młodzież śpiewała religijne piosenki. Mszę pogrzebową Marcin oglądał na telebimie ustawionym przy Via della Conziliazione. Mógł jednak z daleka zobaczyć ołtarz na placu Świętego Piotra.
Gdy wracaliśmy do Polski na granicy wypytywali się nas o wrażenia z uroczystości pogrzebowych – mówi Marcin Matloch. Opowiadaliśmy o naszym pobycie w Rzymie przez dwadzieścia minut. Teraz każdy mnie pyta czy widziałem papieża. Warto było pojechać na pogrzeb Jana Pawła II.
(jak)