Angielski dla pracowitych
Czekolada i wino do kotletów mielonych? Tak gotuje się tylko w Anglii.
Anglicy nie znają dobrego jedzenia. Nie potrafią gotować. Nawet najprostszą potrawę komplikują tak, że nie da się jej zjeść. Poza tym marnują góry jedzenia. Widziałem na przykład, jak gotowali cały garnek udek z indyka, ale tylko po to, aby mieć wywar na sos, a udka wyrzucali! - opowiada o angielskich zwyczajach Maciek Siewniak z Wodzisławia. Wraz ze swoją dziewczyną Nadią Spałek pracowali w Anglii jako wolontariusze. Kokosów z tego nie ma, ale jest to świetny i dość tani sposób na nauczenie się języka i poznanie ludzi oraz świata, chociaż trzeba nieco popracować. Szansę takiej pracy stwarzają w Wielkiej Brytanii chrześcijańskie ośrodki konferencyjne. Odbywają się w nich rekolekcje, które mają na celu polepszenie relacji człowieka z Bogiem. Przyjeżdżają tam ludzie z całej Anglii, nieraz całymi kościołami, zdarzają się także osoby z innych państw. Natomiast wolontariusze z różnych krajów pracują tam jako obsługa. Gotują, piorą, sprzątają i wspólnie się modlą. To stwarza niepowtarzalną atmosferę - opowiada Maciek.
Błyskawiczny kurs języka
Nadia jest uczennicą I Liceum Ogólnokształcącego w Wodzisławiu. Maciek kończy studia na kierunku biznes elektroniczny w Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Chciałam pojechać do Anglii, żeby poćwiczyć angielski przed maturą. Zauważyłam, że Polacy dobrze mówią po angielsku, ale mają blokadę w mówieniu. W Anglii spotkałam ludzi bez kompleksów, tolerancyjnych, otwartych na drugiego człowieka. Jestem zafascynowana atmosferą tych spotkań - mówi osiemnastoletnia Nadia, która właśnie wróciła z brytyjskiej wyspy Isle of Weight. Maciek pojechał do chrześcijańskiego ośrodka jako pierwszy dwa lata temu. Przez dziesięć miesięcy pracował w ośrodku w Ashburnham na południu Anglii. Mieści się on w zabytkowej siedzibie książęcej. Pałac otaczają parki, ogrody, boiska, piękne stawy i ogrody. Przybywają tutaj wolontariusze niemal z całego świata. Są Francuzi, Niemcy, Brazylijczycy, Rumuni, Słowacy, Czesi i sporo Polaków. Czasem przyjeżdżają tacy, którzy nie znają ni w ząb angielskiego, ale po miesiącu potrafią już się porozumieć, a to dlatego, że na terenie ośrodka obowiązuje zakaz mówienia w ojczystym języku. Wśród wolontariuszy zawiązują się przyjaźnie, a nawet związki małżeńskie. Młodzi ludzie utrzymują latami kontakty, wzajemnie się odwiedzają.
Dobre są tylko ciasta
Dowiedziałem się o tych ośrodkach przez kolegę, który był tam wcześniej. Pojechałem tam głównie po to, żeby szlifować angielski, ale jest to także dobry start jeśli chodzi o staranie się o stałą pracę- mówi wodzisławianin. Przed wyjazdem na wolontariat potrzebna jest rekomendacja księdza czy pastora. W ośrodku wolontariusz otrzymuje tygodniowo niewielkie kieszonkowe w wysokości 35-40 funtów, ma zapewnione mieszkanie, jedzenie i opiekę medyczną Ktoś może powie, że za takie grosze by nie pracował. Ale w wolontariacie nie chodzi o pieniądze. Jest to ciekawe doświadczenie życiowe, można poznać ludzi z całego świata, zwiedzić kawałek Anglii - dodaje Maciek. Wspomina, że napiwki, które wolontariusze otrzymywali od gości ośrodka, zbierali do jednej skarbonki i za te pieniądze co tydzień była organizowana wycieczka. Jedynym może mankamentem pobytu w brytyjskim ośrodku było angielskie jedzenie. Okropne! Ślązak by nie pojadł - otrząsa się Maciek. Na śniadanie nieustannie płatki z mlekiem i tosty z dżemem. Obiady bardzo późno, bo dopiero koło 17-18.00 wieczorem. Przez pierwsze dni nic nie jadłam, bo nic mi nie smakowało. Jedyne, co było smaczne to ciasta. Dlatego wiele dziewczyn szybko tam przybierało na wadze, ponieważ jadły tylko same słodkości - wspomina Nadia. Oboje zamierzają niebawem powrócić do Wielkiej Brytanii. Maciek otrzymał ofertę stałej pracy w ośrodku w Ashburnham.
(izis)